Wywiad z Lamą Ole dla Newsweek Polska
Newsweek: Jakimi motywacjami kierowali się młodzi Polacy podażając za buddyzmem 25 lat temu, a co powoduje nimi dzisiaj? Czy zgodziłby się pan ze stwierdzeniem, że w czasach komunistycznych był to - między innymi - sposób otwarcia się na świat zachodniej kultury, podczas gdy teraz buddyzm w Polsce staje się raczej filozofią i sposobem życia młodych ludzi sukcesu?


Lama Ole Nydahl: To dobre pytanie, ale motywacje polskich praktykujących buddyzm Diamentowej Drogi zmieniły się znacznie mniej, niż ich środowisko. Wtedy przychodzili do nas przede wszystkim bardzo swobodnie myślący idealiści - ludzie których inspirują nauki Buddy teraz, są tacy sami. Chcą uratować najpełniejszy system psychologii i filozofii, jaki zna świat. Chociaż są krytycznie nastawieni do niedemokratycznego tybetańskiego rządu, silnie przeciwstawiają się niszczeniu tego kraju przez Chiny i ogólnie czują się przyciągani przez buddyzm, ponieważ jest on religią doświadczenia, a nie wiary. Pierwszy powód który pani wymieniła ma z pewnością drugorzędne znaczenie, choćby dlatego, że w latach siedemdziesiątych my buddyści byliśmy w znacznie mniejszym stopniu częścią zachodniej kultury, niż ma to miejsce dzisiaj. Z drugim - atrakcyjnością dla ludzi skutecznych w działaniu - zgadzam się całkowicie, świadomie również dodaję do swych wykładów elementy, które odstraszają od nas ludzi neurotycznych, moralistycznych i poprawnych politycznie. Powinni oni podążać innymi doskonałymi ścieżkami.


Newsweek: Najmłodsi buddyści, zapytani dlaczego wybrali te drogę, odpowiadają że lubią Lamę Ole. Nie próbują ukryć, że poza pana osobowością podoba im się również pana wygląd. Czy sądzi pan, że fakt iż jest pan atrakcyjny pomaga powiększyć liczbę ludzi praktykujących buddyzm na świecie?


Lama Ole Nydahl: Z pewnością funkcjonujemy w oparciu o sympatię, przekaz Diamentowej Drogi zbudowany jest na wdzięczności i zaufaniu. Prawdą jest również, że głęboko lubię ludzi, nigdy nie mam dosyć kontaktu z nimi i oni to czują. Atrakcyjność, o której pani mówi jest jednak wewnętrzną właściwością, kiedyś ktoś złamał mi nos na ringu bokserskim, potem sam złamałem sobie kciuk skacząc ze spadochronem, niezliczone szczęśliwe noce pozbawione snu również zostawiły ślady na mojej twarzy. Ludzie lubią we mnie prawdopodobnie radość i fakt, że mogą mi zaufać. Spróbowałem wszystkiego, nie jestem zmienny, poza tym będąc w moim towarzystwie nigdy nie są najgorszą osobą w okolicy. Cokolwiek zbliża ludzi do metod, które ich wyzwalają i pomagaja im osiągnąć oświecenie, z pewnością powinno zostać użyte. Czyż nie dlatego mnisi odprawiają rytuały i noszą błyszczące szaty?


Newsweek: Jak wyglądała pana pierwsza wizyta w Polsce? Jak wyglądali buddyści w tamtych czasach i jak wyglądają teraz? Czy są bardziej zainteresowani potrzebami społecznymi niż dawniej?


Lama Ole Nydahl: Od 1976 roku aż do dzisiaj zawsze byłem zdumiony tym, jak w dosłownym znaczeniu tego słowa, Polacy potrafią zawsze osiągnąć to co chcą. W czasie stanu wojennego, po rozbiciu solidarności, udzielałem nauk trzystu uczniom w piwnicy pod rynkiem na starym mieście. Jeżeli chodzi o ich zewnętrzny wygląd, chociaż dostępne materiały miały zwykle szaro-bure kolory, jakimś cudem nieznani artyści potrafili szyć z nich ubrania nieodbiegające od standardów zachodniej mody. Dzisiaj, chociaż ludzie zachowali to wyczucie, noszą zwykle barwniejsze rzeczy, często importowane. Na ile potrafię to ocenić, nasi przyjaciele praktykujący Diamentową Drogę są współczujący i szczodrzy, jednak prawdopodobnie nie maja zaufania do wielkich organizacji, których biurokracja i sztywność pożera większość zebranych pieniędzy. Wielu z nich pomaga ludziom indywidualnie poprzez organizację Himalaya Hilfe, którą kieruje tybetański lama Kunzig Szamarpa - opłacają kształcenie dzieci uchodźców tybetańskich, finansują leczenie starszych ludzi itd.


Newsweek: Co odróżnia polskich buddystów od praktykujących buddyzm z innych krajów?


Lama Ole Nydahl: Polacy są jak Węgrzy i Duńczycy, są urodzonymi bohaterami. Wielu z nich z jednej strony lubi abstrakcyjne myślenie, z drugiej natomiast ma intuicyjne zaufanie do esencji umysłu. Tak czy owak, ktokolwiek rozumie naukę Buddy, mówiącą że umysł jest przejrzystym światłem, nieustraszonym, pełnym radości i współczującym, będzie chciał ją urzeczywistnić za wszelką cenę. Dzięki wspominianym przed chwilą właściwościom nasze poszukiwanie prawdy o umyśle będzie bardziej "ludzkie" i porywające, niż zachowanie buddystów w mieszczańskich, romańskich kulturach na południe od Alp. Niektóre z naszych sposobów doświadczania umysłu, np. tańce do białego rana czy skoki bungee, wydają się również skrajnym barbarzyństwem tradycyjnym Chińczykom, którzy nie posiadają bezpośredniego przekazu Diamentowej Drogi.


Newsweek: Jaka będzie przyszłość polskiego buddyzmu? Czy wierzy pan, że młodzi ludzie mający piętnaście, siedemnaście lub osiemnaście lat mogą wybrać droge buddyjską świadomie?


Lama Ole Nydahl: Buddyzm, a szczególnie buddyzm Diamentowej Drogi, nie jest zagrożeniem dla żadnej innej religii. Ludzie, którzy przychodzą do nas są bardzo niezależni i nigdy nie poddaliby się przykazaniom jakiegokolwiek boga. Jeżeli chodzi o zdolność młodych ludzi do krytycznego wyboru światopoglądu, są oni o wiele mądrzejsi, niż moje pokolenie. Olbrzymie możliwości wyboru w sklepach i w internecie dały im zdolność do jasnego definiowania tego, czego chcą. Z wyjątkiem islamu, który uważam za niebezpieczny, pragnę, aby pewnego dnia wszyscy ludzie byli w stanie świadomie wybrać duchowe drogi i cele, które bedą odpowiadały ich możliwościom.