07 zgłoś się...
Witamy wszystkich, którzy chcą usłyszeć o przygodach grupy specjalnej penetrującej Syberię. Porucznik Borewicz i chorąży Wyścigówka przemierzają daleką Matuszkę Rasiję. I wygląda na to, że kraj ten powoli zaczyna się przed nami otwierać, dzieląc się tym, co w nim najlepsze.
Dziś jesteśmy w Tiumeniu, czyli już w Azji, a wieczorem wyruszamy dalej na wschód. Na razie dajemy radę, mimo że traska jest nieco oczyszczająca. Adaś szczególnie chwali sobie ogromną ilość pięknych dziewcząt w przeliczeniu na statystycznego członka... tutejszych ośrodków. Rosja pomału się cywilizuje, miasta wyglądają coraz przyjemniej, takie są również mieszkania, w których jesteśmy. Wydaje się, że przestaje obowiązywać tu dotychczasowa estetyka ludu pracującego miast i wsi: tapeta w kwiaty, dywan w inne kwiaty i zasłony w jeszcze inne kwiaty, głównie brązowe. Chylimy czoło przed Doktorem Tracewskim i innymi pionierami tych ziem...
Jeżeli poczujecie kiedyś, że jesteście nieszczęśliwi to pomyślcie sobie, że na nasz wykład przyszła tu dziewczyna, sama chora na raka (nie ma kasy, żeby się leczyć), mająca męża epileptyka chorego psychicznie i bez nogi, z którym ma dwoje chorych dzieci. Wszyscy oni mieszkają w jednym pokoju, w mieszkaniu z jego rodzicami i ona jest znowu w ciąży...
Kolejnym etapem naszej wyprawy były góry Ałtaju, gdzie w małej wioseczce, w pięknej dolinie znajduje się ośrodek odosobnieniowy. Po drodze przechodzi się przez rwącą górską rzekę po mostku żywcem wzietym z filmu "Shrek". Kładeczka bujająca się na wysokości dwudziestu metrów nad wijacą się w dole rwącą rzeką bardzo nas rozbawiła. Sam ośrodek został zaprojektowany przez naszą słodką Bertę i jest już niemal skończony. Parter i pięterko, gompa, kilka pokoi - wszystko to z drewna, jak w góralskiej chacie. Idealne miejsce dla członków naszej sangi zakochanych w Tybecie: brak bieżącej wody, telefonu, sraczyk na silnym wietrze, od czasu do czasu kłopoty z prądem, w zimie minus 40 stopni mrozu i do tego przepiękne widoki nietkniętej przez człowieka przyrody na okolicznych górach. Po drodze na szczyt jednej z nich odpoczywaliśmy chyba z siedem razy, już od połowy w głowie mrugała mi czerwona lampka rezerwy. Ale było warto, choćby dla urzekających widoków i niesamowitej przestrzeni.
Na odbywającym się tutaj kursie medytuje cała masa ludzi z różnych rosyjskich ośrodków, przyjechało także kilku nauczycieli, wszyscy razem zdążyli już wymedytować niezłe pole mocy. Na ołtarzu w gompie stoi ujmujące zdjęcie Tseczu Rinpocze. Ktoś chciał sfotografować moment, kiedy Lama błogosławi kogoś z sangi i udało się. Na zdjęciu widać siedzącego Lamę, który trzyma ręce na znajdującej się na jego kolanach głowie dziewczyny i złoty pył, wyglądający jak malutkie lampki choinkowe, który płynie od niego do niej rozświetlając wszystko naokoło. Niby drobiazg, a cieszy... Dookoła naszej działki rozrzuconych jest kilka chat, w których mieszkają prawdziwi dzicy ałtajscy aborygeni, ich główna rozrywka to karate, czyli walenie w szyję. Ale to jeszcze nic. Za każdym razem kiedy w okolicy odbywa się jakieś wesele, zawsze dochodzi do sztachetobrania. W związku z tym utarła się już zasada, jedno wesele, jeden trup! Najważniejsze żeby w życiu coś się działo, żeby było wesoło.
Czas stał się abstrakcją. Różnica z Polską to już 5 godzin i ciągle rośnie. W zegarku datownik szaleje i gdyby nie wyświetlająca się nazwa dnia tygodnia, stracilibyśmy orientację. Wygląda także na to, że wracając z Władywostoku, będziemy mogli doświadczyć przyjemności przejażdżki koleją transsyberyjską. Będzie to wyglądać tak: 4 doby w pociągu, kurs nyndro w Tomsku, 3 doby w pociągu, Moskwa. Mimo że otaczająca nas okolica to Syberia, nie przeszkadziło to tawariszczom za czasów komuny w zbudowaniu tu... morza! Usypali potężny i długi nasyp w kilku miejscach, wysiedlili parę tysięcy ludzi ze starej części Berdska i wpuścili tam rzekę Ob, która wypełniła cały teren wodą, domy, cmentarze itd. Dzięki temu można stanąć tu na piaszczystej plaży i odetchnąć przestrzenią i widokiem żywcem przeniesionymi znad Zatoki Gdańskiej. Jeszcze jedną ciekawostką, którą odkryliśmy, jest seria imion powstałych spontanicznie w czasach rozkwitu imperium. Zaczęło się od przewodniczącego ośrodka w Nowosibirsku, który ma na imię Wilor. Otóż Wilor to skrót od Wladimir Ilicz Lenin Organizator Rewolucji, ha! Poza tym istnieją takie imiona jak: Traktorina, Elektryfikacja czy Rem (Rewolucja Engels Marks)....
Dziś jeden z przyjaciół udostępnił mi swój pojazd pt. Subaru Impreza 4WD (dla nie zorientowanych - takiego urządzenia używa Hołowczyc). Ruszyliśmy miejscową krętą, wąską i miejscami pokrytą błotkiem drogą na plażę. Zabawa była przednia z dwóch powodów. Po pierwsze na drodze odbywał się normalny ruch, a po drugie jak większość dobrych aut w tym rejonie, również i to zostało sprowadzone z Japonii i kierownica znajdowała się w nim z prawej strony. Przy dużej prędkości, na wąskiej drodze musiało skończyć się urwaniem lusterka w Wołdze jadącej z przeciwka. Tak dobrze się bawiliśmy, że właściciel samochodu uznał, iż nasze lusterko było po prostu wliczone w cenę tej przejażdżki.
Niestety, nie wszyscy tutaj tak miło spędzają czas. W ramach poważnych oczyszczeń jeden z przyjaciół, który był na wykładzie, a później wracał po wieczerince w ośrodku do domu, spotkał nie najlepsze związki karmiczne w liczbie trzech, na raz. W środku nocy dostaliśmy telefon ze szpitala z informacją, co zaszło. Na szczęście żyje i pojawił się nawet następnego dnia na wykładzie Klaudynki z zakrwawionymi ze wszystkich stron bandażami na głowie, podbitymi oczami i połamanymi kilkoma przednimi żebrami. Okazało się, że milicja unika za wszelką cenę przyjęcia zgłoszenia, a w szpitalu nikt nie wpadł na to, żeby zrobić mu rentgen czaszki! Pomalutku nasze motto życiowe w Rasiji z "brać ich żywcem" zmienia się na "żywcem nas nie wezmą"...
W jednym z ośrodków syberyjska gościnność sięgnęła zenitu i panowie kupili na wieczierynkę wyśmienite gruzińskie wino za mnoga pesos. Jest to zjawisko nietuzinkowe. Butelka nie jest ze szkła tylko z ceramiki. To nie przypadek ani chwyt reklamowy. Okazuje się, że gruzińskie wino dojrzewa nie w dębowych, a w ceramicznych kadziach, co nadaje mu absolutnie niespotykany smak. To jeszcze nie wszystko. W następnym ośrodku zostaliśmy zaproszeni do bani, czyli rosyjskiej sauny. Klaudia nie skorzystała z okazji, ponieważ nie chciała swoich narządów rodnych wystawiać na przeciąg. W związku z tym wylądowałem tam sam wraz z dziewczętami, które posiadały tak bujną roślinność, że o przeciągu nie mogło być nawet mowy. Ale do rzeczy. Otóż weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia z drewna, w którym temperatura była już bardzo wysoka. I gdy pomyślałem, że ta rosyjska bania nie jest wcale tak skrajnym wydarzeniem, jak mawiają, przyszedł koleś z pojemnikiem wody i gałęziami drzewa iglastego. Zaczął polewać kamienie i metal wodą, przykładając natychmiast w to miejsce jodłę. Efekt był taki, że pojawił się piękny zapach drzewa i podmuch bardzo wysokiej temperatury. Po kilku kolejkach zaistniało ciekawe zjawisko, temperatura była tak wysoka, że na ciele wszystkich ofiar eksperymentu pojawiła się... gęsia skórka. Taka sama jak gdy jest bardzo zimno. Kiedy nasz oprawca to zobaczył, kazał nam się położyć na ławeczce i zaczął z całej siły okładać nas po ciele owymi pachnącymi gałązkami. To zadziałało jak dotyk gorącego żelaza. Jak w transie wciąż dolewał wody, tworząc wciąż nową parę o ogromnej temperaturze. W pewnym momencie wyskoczyliśmy z tego gorącego piekła i dla odmiany zaczęliśmy się polewać zimną wodą ze szlauchu. Po kilku chwilach zaczęła się druga kolejka. Po tym znowu szlauch i kiedy siedliśmy na chłodnym powietrzu, odczuwanie ciała zniknęło. Jedyne porównanie, jakie przychodzi mi do głowy, to efekt 1 000 000 mantr Diamentowego Umysłu w jednej sesji.
Właśnie ruszamy z Irkucka do Ułan-Ude, wszystko to nad Bajkałem. Jeżeli chodzi o siły i zdrowie cała sytuacja zaczyna przypominać barbu za żizń. Innymi słowy mamy nadzieję was jeszcze kiedyś zobaczyć, drodzy przyjaciele. Dla pikanterii rosyjska pagaworka: "Czaj eta nie wodka, mnogo nie wypijosz". Co wydaje się wynikać z życiowego doświadczenia, biorąc pod uwagę otaczającą nas rzeczywistość. I przy okazji - nie pojechaliśmy dziś samochodem nad Bajkał, bo nie było pewnosci, czy zdołalibyśmy wrócić...
Kilka słów również ode mnie (czyli od Klaudii - przyp. red). Cóż, nie odwiedzam 100 stopniowej bani, nie pijam wina (ani z beczek dębowych ani ceramicznych), nie powożę również tutejszymi japońskimi autami z napędem na 4 koła i kierownicą po prawej stronie, co więcej nie wspięłam się nawet na morderczą góre wznoszącą się nad ośrodkiem w Askacie, a wczoraj nie zjadłam nawet tzw. omula, czyli tutejszej słynnej ryby z Bajkału. W tych wszystkich barwnych czynnościach reprezentuje rodzinę Adaś. Dziś jesteśmy w Ułan Ude. Za to jutro razem z miejscowym Towarzystwem pojedziemy obejrzeć Dacan, czyli tradycyjny buddyjski klasztor Gelugpy, gdzie będziemy podziwiać najnowszą tutejszą sensację, wykopane zwłoki ostatniego hambo-lamy, które przeleżały w ziemi 75 lat. Lama ów umierając pozostawił list, w którym poprosił, żeby wykopać go za 75 lat, co też uczyniono. Zwłoki okazały się nienaruszone. Zdjęcia zwłok siedzących w pozycji medytacyjnej pokazały tutejsze gazety. To jutro... A jeszcze wczoraj był ośrodek w Irkucku, naprawdę przepiękny, położony na górze. Z jednej strony rozciąga się z niego widok na całe miasto, a z drugiej na cmentarz, czyli widać... wszystko, co potrzeba. Remont toczy się naprzód całkiem po europejsku, trochę inaczej niż w Krasnojarsku, gdzie zaprojektowano na ośrodek bardzo dziwną budowlę, ze stupą na dachu. Sam pomysł projektowania płaskiego dachu w mieście, w którym przez sześć miesięcy w roku leży śnieg jest przynajmniej dyskusyjny. I jeszcze ta stupa... Usiłowaliśmy przekonać krasnojarskich liderów, że styl Lamy Ole, że nowoczesność i przejrzystość, ale najwyraźniej nie mieliśmy szans w starciu z ich wizją...
No cóż, chyba poruszyłam już wszystkie moje ulubione tematy, czyli śmierć i choroby, cmentarz i zwłoki...
Do zobaczenia w Polsce!


PS. Do teatru nie chodzimy.