A może samo powstanie Stupy Cudów było cudem?Autor: Żwir i Trac
grudzień 2002 - na zamarzniętych stawach ludzie grzeją się przy
koksownikach. W nocy znowu spadł śnieg i ceremonia odsłonięcia Stupy
Cudów opóźnia się. Wieje. Trzeba odśnieżyć drogę w
parku, żeby Rinpocze mógł podjechać pod stupę. Ze
spodziewanych 2000 uczestników dotarło zaledwie 200, kolejna
zima stulecia sparaliżowała kraj.
To
takiej katastrofy doszłoby na pewno, gdyby nie dyplomatyczna
zręczność Miry, gdyby nie telefoniczne konferencje Miśka z Maggy,
gdyby rzeczywiście Rinpocze miał wolny termin dopiero w grudniu.
I
nagle zadzwonił telefon. Zostało tylko 10 tygodni czasu. Tylko 10
tygodni na zbudowanie stupy. Tylko 10 tygodni na zebranie pieniędzy,
zorganizowanie kursu, dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Tylko10
tygodni na zmobilizowanie ludzi z całej Polski, którzy
przyjadą, pomogą i sprawią, że wszystko zagra. Oczywiście to co
niemożliwe udało się. Bo niemożliwe było zebranie 300.000 złotych,
niemożliwe było zrobienie konstrukcji żelbetowej w trzy tygodnie,
niemożliwe było przycięcie granitu "na wczoraj".
Niemożliwe, a jednak. Jak wiele warunków musiało się zejść
razem, aby wszystko wypaliło! To nie tylko kwestia dobrej karmy i
dobrej organizacji. To jeszcze kwestia przyjaźni, idealizmu i
szczodrości, a także. czystości i mocy przekazu. A może samo
powstanie Stupy Cudów było cudem?
Inaugurację
stupy poprzedziły dwie inicjacje - Marpy i Najwyźszej Radości,
prawdziwe skarby szkoły Kagyu i prawdziwe błogosławieństwo dla całego
świeckiego buddyzmu na Zachodzie. Ostatniego wieczoru przed główną
uroczystością Lama Ole porwał nas znowu swoim wykładem.
Ona
sama rozpoczęła się 29 lipca o 10 rano. Lobpyn Tseczu Rinpocze wraz z
pomocnikami - Lamą Kalsangiem i Lamą Pema - pojawił się
jednak pod stupą już wcześnie rano, aby przeprowadzić niezbędne
przygotowania i rytuały. Chociaż była to jeszcze nieoficjalna część
ceremonii, to widok Rinpocze siedzącego naprzeciw siedmiometrowej,
granitowej budowli robił wrażenie. Kiedy 2500 osób
porozkładało swoje poduszki dookoła stupy i gdy jednocześnie wszyscy
wzięli do rąk sznureczki przymocowane jednym końcem do posągu Buddy
umieszczonego w pumbie, zrozumieliśmy że stupa już zaczęła działać,
chociaż na jej oficjalne "uruchomienie" trzeba było
jeszcze trochę poczekać. "Ceremonia sznureczków"
to zawsze najbardziej poruszający moment inicjacji. Z jednej strony
jest to archetypowy gest wspólnoty, z drugiej przepiękny
symbol rozprzestrzeniania się dharmy na wszystkie strony świata.
Kolejnym etapem ceremonii było wspólne okrążanie stupy i
posypywanie jej ryżem, - ponieważ niemożliwe było, aby zrobił
to równocześnie cały zebrany tłum, kilka wybranych osób
zrobiło to w naszym imieniu. W tym momencie pojawiły się orły.
Kilkanaście wielkich szybujących wysoko ptaków przez chwilę
majestatycznie krążyło po niebie. Było to równie niesamowite,
co sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Jeszcze w trakcie trwania
inicjacji rozpoczęły się dyskusje na temat gatunku (orły, sokoły,
kondory czy. bociany?) i liczby tychże (15,16,17?). Dyskusje
skutecznie zakończył sam Rinpocze oświadczając, iż były to po prostu
emanacje buddów. O mocy Lamy i samej stupy mogliśmy przekonać
się zresztą jeszcze raz: kilka minut później dookoła słońca
pojawiła się tęcza. Wszystkie te znaki, symbole i zdarzenia
potwierdziły jedynie, że bierzemy udział w czymś rzeczywiście
wyjątkowym, w czymś co naprawdę jest w stanie odmienić nasze życie.
Na zakończenie uroczystości Rinpocze sam to podkreślił, udzielając
wszystkim błogosławieństw zdrowia, powodzenia, pomyślności i
bogactwa. Ostatnim akcentem uroczystości był tsok, czyli podzielenie
się tym, co ofiarowaliśmy Buddom w czasie całej inicjacji -
wielki stół uginający się pod ciężarem słodyczy i owoców
opustoszał błyskawicznie.
Na
samym końcu główny architekt stup Wojtek Kossowski znalazł
jeszcze czas, by w poetycki sposób opowiedzieć o stupach i o
Stupie.
Co
dalej?
Wróciliśmy
do samsary.
Autobusami,
samochodami, stopem.
Byłaś
tam i byłes tam. Widziałem cię. Teraz już zawsze będziemy się
spotykać i pracować dla innych.
Żwir&Trac
PS.1.
"Najwierniejsi pomocnicy pozostają w cieniu"
Lama
Ole.
Dorka,
Płaski, Maks, SH załoga, Robert, Darek i jeszcze Ty i Ty i Ty.
Dzięki.
P.S.2. Bardzo wielu przyjaciół z zagranicy było szczerze i
naprawdę zachwyconych kursem - mocą błogosławieństwa Rinpocze i
Lamy Ole, ale także skuteczną i. "niewidoczną"
organizacją, całą atmosferą, gościnnością i przyjażnią, "lekkością"
i delikatnym szaleństwem polskiej dharmy.