Wybieram bycie szczęśliwą...
Magda
Czy pamiętasz dzień w którym spotkałaś lamę Ole po raz pierwszy?
Zuzia
Bardzo dobrze pamiętam. Razem z mężem pracowaliśmy w centrali telefonicznej
- ja jako telefonistka, Władek jako konserwator urządzeń. Mieszkaliśmy wtedy
na terenie instytucji, która nas zatrudniała. Pewnego dnia Władysław
pod wpływem bardzo silnego impulsu powiedział "miej oko na centralę, ja
przejdę na moment do domu". Chwilę później w progu naszego mieszkania
stali Ole i Hannah i z uśmiechem przedstawiali się. Władziu zaprosił ich do
środka. Ole musiał wykazać się wielkim sprytem językowym, gdyż Władysław mówił
po angielsku dokładnie tak jak się pisze, a nie jak się wymawia.
Magda
Co wydarzyło się podczas tej pierwszej wizyty?
Zuzia
Opowiedziałam im o siedzeniu w zazen, które wtedy praktykowałam,
wyjaśniałam, że mocno koncentrujemy się na punkcie hara. Mówiąc to czułam,
że to ja jestem mistrzem. Ole słuchał uważnie i powtarzał tylko: "ja, ja,
gut". W pewnej chwili położył mi rękę na głowie, trzymając coś w dłoni. Poczułam
jak z góry spadają na mnie cieple krople. Było to zjawisko, którego
dotąd nie znałam. Dopiero po pewnym czasie dowiedziałam się, że to błogosławieństwo.
Potem zabrałam się za przygotowanie jedzenia, Hannah czytała swoje książki,
a Władziu z naszą córką Anią poszli szukać innych znajomych, aby powiadomić
ich o przyjeździe gości. Pierwszego nie zastali w domu, drugiego również
nie, trzeciego także nie było. Zrezygnowani udali się do czwartego i tam znalezli
wszystkich pozostałych.
Tamtego dnia Ole zrobił z nami schronienie mahajany, a wieczorem wyświetlał
slajdy z Tybetu. Następnego dnia otrzymaliśmy medytacje Guru Jogi na 16 Karmapę.
W zenie nie musieliśmy nic sobie wyobrażać, była tylko praca z oddechem. Pierwszy
raz " zobaczyłam" wizualizację. Pochodziłam z rodziny protestanckiej i
nie byłam przyzwyczajona do wyobrażania sobie bogactwa form religijnych. Dla
Władysława medytacja na formy Buddów nie była takim szokiem jak dla mnie.
Był bardzo szczęśliwy, że otrzymał to czego szukał i pragnął. Wtedy też Ole
zostawił książeczkę " O naturze umysłu"- nauki Kalu Rinpocze spisane przez
Olego i Hannah.
Magda
Kiedy zobaczyłaś Olego po raz pierwszy miałaś przeczucie, że przed tobą
stoi przyszły lama i nauczyciel, który zmieni twoje życie?
Zuzia
Takie pytania stawia się po wielu latach. Zawsze przyjmowałam ludzi
z wielką radością, ale wtedy oczekiwałam raczej, że zobaczę kogoś o wyglądzie
dżentelmena, przedstawiciela zachodniego dobrobytu. Nie wiedziałam kto to jest
jogin. Ole nie wyglądał bogato, zapamiętałam poobijane walizki. Nie myślałam
wtedy, że to z powodu licznych podróży. Z drugiej strony nie czułam się
skrępowana naszym polskim niedostatkiem, nie musiałam udawać.
Magda
To, że Ole przyjechał do was nie było przypadkowe. Czy możesz powiedzieć
jak do tego doszło?
Zuzia
Dla mnie wadżrajana była czymś tajemniczym. Władysław zawsze chciał
ją spotkać, chciał odkrywać nowe lądy, był człowiekiem poszukującym. Przy porządkowaniu
papierów natknęłam się na jego notatki i broszurki dotyczące buddyzmu
jeszcze z 1957 roku. Należał do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Indyjskiej. Był
pod wrażeniem książek Wandy Dynowskiej. Praktykując zen prowadził Jednotę Braci
Polskich. Ktoś z naszej grupy, szukając w Kopenhadze taniego noclegu trafił
do ośrodka Olego. Po powrocie powiedział Władkowi, że spotkał takiego (tu zgiął
rękę w łokciu) mistrza wadżrajany. Władysław poprosił o adres. Napisał list
opisując mu swoje doświadczenia, które przeżywał w snach. Ole natychmiast
odpisał, że przyjeżdża. Nie byliśmy gotowi na tę wizytę. Wiedzieliśmy, że do
Europy Zachodniej i Ameryki przyjeżdżają guru ze Wschodu i że wśród nich
bywają także szarlatani. Zaniepokoiliśmy się, że może to jeden z nich, więc
Władziu zaproponował, żeby Ole przyjechał za rok. Przez ten czas chciał z nim
korespondować, by wyczuć kim jest. Nie przejmując się tym Ole wraz z Hannah
pojawili się w Krakowie w październiku 1976 roku.
Magda
Kiedy Ole znów odwiedził Polskę?
Zuzia
Przyjechał do Krakowa ponownie w kwietniu 1977 roku, potem w marcu i
listopadzie 78, i w marcu i październiku 1980. Wtedy już wykład trzeba było
zorganizować w większym mieszkaniu. Pierwsza wizyta lamy Ole poza Krakowem miała
miejsce w Gdańsku w marcu 1981 roku w czasach Solidarności. To właśnie wtedy
ci "smutni panowie" zapisywali coś w notesach... Gdy Ole powiedział, że
żyjemy w kraju, w którym mamy więcej czasu na medytacje niż ludzie na
Zachodzie, schowali je - nie wydaliśmy się im groźni. W styczniu 1983 roku musieliśmy
wynająć salę w Dworku Białoprądnickim. Przyszło wtedy około 500 osób.
Władysław obawiał się, że mogą nas aresztować lub w jakiś inny sposób
zakłócić wykłady. Czuł się za nas odpowiedzialny. To może być trudne
do zrozumienia dla kogoś kto nie zna tamtego okresu.
Magda
Po wizytach Olego także inni lamowie zaczęli przyjeżdżać do Polski...
Zuzia
Pierwszym tybetańskim lamą, który odwiedził Polskę był Ajang
Rinpocze. Było to w listopadzie 1981. Do Polski zaprosił go Ole, by przekazał
nam praktykę poła. Miało to miejsce w Szczecinie, w prywatnym mieszkaniu. W
praktyce wzięło udział 45 osób, trwała 10 dni. Spędziliśmy je wspólnie
jedząc, śpiąc i praktykując... Tylko Karol z Herminką opuścili naszą grupę,
pojechali do Krakowa, wzięli ślub, zostawili weselnych gości, wrócili
do Szczecina i z sukcesem zakończyli praktykę. Z kolei w Krakowie pierwszym
Tybetańczykiem był Beru Czientse Rinpocze w 1984 roku. Był to wysoko inkarnowany
lama przebywający wraz z czterema tulku blisko Karmapy. Udzielił nam inicjacji
do praktyk Czerwonej i Białej Tary, Buddy Amitaby, Mahakali, Czerwonej Dakinii,
Dordże Sempa. Ceremonie były przeniesione wprost z Tybetu, z całym przepychem
form i skomplikowanych wizualizacji. W marcu 1986 przyjechał do Krakowa Tenga
Rinpocze, na przełomie czerwca i lipca tego samego roku odwiedził nas Situ Rinpocze.
W maju 1987 po raz pierwszy pojawił się w Polsce Lobpyn Tseczu. Spotkanie odbyło
się w Warszawie. Potem Polskę w listopadzie 1987 odwiedził Kongtrul Rinpocze
(Poznań).W 1989 w listopadzie do Warszawy przyjechał Dzialtsab, a parę dni później
Beru Czientse. W 1991 Lobpyn Tseczu przyjechał do Krakowa, a potem odwiedził
Kuchary. Jeszcze w 1994 roku, z bardzo krótką wizytą był w Krakowie Szamar
Rinpocze. Pamiętam jak przygotowywałam posiłek dla lamy Tseczu. Starałam się
przestrzegać tybetańskiej tradycji, że najpierw je lama, a dopiero kiedy skończy
mogą jeść inni. Tłumacz był bardzo głodny, ale jemu też kazałam czekać. Był
niezadowolony, ale pokazałam mu Wojtka siedzącego w kuchni i pogrążonego w medytacji
mówiąc "jak będziesz praktykował tak jak on, to dostaniesz jeść".
Magda
Na samym początku było wielu entuzjastów, którzy swoim
zapałem i oddaniem zarażali innych. Jak sądzisz dlaczego ci ludzie potem po
prostu zniknęli?
Zuzia
Buddyzm to ścieżka doświadczenia, idziemy razem, ale każdy ma prawo
zatrzymać się, sprawdzić, obejrzeć... Ci co cały czas idą do przodu są szczęśliwcami,
bo mają zaufanie do nauczyciela i dlatego czują się bezpieczni i mogą praktykować
bez przeszkód. Czasem ludzi zniechęca trochę cierpienia. Ja sama byłam
bliska załamania w roku 1980, gdy skończyłam właśnie Dordże Sempa i musiałam
spojrzeć na siebie innymi oczami. Było to bardzo bolesne.
Magda
Gdzie miały miejsce pierwsze sangowe medytacje?
Zuzia
Po pierwszej wizycie Olego, Władziu udostępniał nasz pokój dwa
razy w tygodniu. Na początku sam prowadził medytacje, przygotowywał wykłady
objaśniające nauki oraz tłumaczył i opracowywał publikacje, które miały
pomóc w poznaniu i praktykowaniu wadżrajany. Opiekował się również
grupami w innych miastach, odwiedzał je i wspierał. Inni poszli jego śladem.
Kiedy sangha się trochę rozrosła, spotykaliśmy się codziennie w innym mieszkaniu,
ale w tym samym składzie - stanowiliśmy grupę bliskich przyjaciół. Żyliśmy
bardzo stadnie. Był to okres fascynacji, poznawania. Mieliśmy tyle siły, że
codziennie jeździliśmy na wspólną medytację w różne części miasta.
W pracy zawodowej mało kto się wtedy realizował. Każdego dnia robiliśmy inną
praktykę, np.: w środy chodziło się do Ryśka na Czenrezig, w czwartki do Czapników
na Guru Jogę, w piątki do Lodki i Zbyszka na Dordże Sempa itd. Tak było do roku
1988, kiedy to przeprowadziliśmy się do własnego lokalu na ulicę Dukatów.
Część grupy wciąż przychodziła do nas. Czwartkowe spotkania w naszym domu skończyły
się dopiero w roku 1991 - przenieśliśmy się wtedy do ośrodka na Stattlera 5.
Magda
Wszyscy pamiętają Twój dom, z Władysławem w małej kuchni, w której
toczyły się rozmowy na najwyższym poziomie i ciebie krzątającą się, przygotowującą
posiłki i szczodrze dzielącą się z trudem zdobytymi zapasami. Jak sobie z tym
radziłaś?
Zuzia
Nie myślałam o tym, ale teraz robię sobie czasami wyrzuty, że krzywdziłam
swoją rodzinę - szczególnie mojego synka. Zrobienie pierogów,
naleśników czy ugotowanie zupy nie jest trudne ani drogie, a ludzie się
najedzą. Czasami ktoś przywoził coś do jedzenia - najczęściej topione serki.
Problem pojawił się kiedy wprowadzili kartki na cukier. Pierwszy raz w życiu
obserwowałam ile inni słodzą. Spać nie mogłam - myślałam o cukrze. Kiedyś odpuściłam
- nie będzie cukru, nie będziemy słodzić - cukier był, zniknął tylko problem.
Magda
Wkrótce wasz dom stał się centrum nie tylko dla Krakowa, ale
dla całej Polski, spełniał także rolę bezpłatnego hotelu dla przyjezdnych.
Zuzia
Tak. Przyjeżdżali ludzie ze Szczecina, Warszawy, Poznania, Gdańska: Janek Gęgało,
Danusia i Wojtek Tracewscy, Grzesiu Dybko, Tadeusz Uchto, Ewa Orzechowska, Beata
Piech, Grzesiu. Nie wszystkie nazwiska pamiętam, ale wciąż bardzo dobrze pamiętam
osoby. Każdy miał śpiwór i rozkładał się gdzie było miejsce. Czasami
nie miałam się gdzie przespać...
Ten wczesny okres był łatwiejszy do rozwoju duchowego. Wszystko było łatwiejsze,
ludzie mieli więcej czasu, było taniej, mimo że żyłam z bardzo niskiej pensji,
wyżywienie innych nie było problemem.
Magda
Władysław wraz z kilkoma osobami zrobili pionierską pracę przy tłumaczeniu
buddyjskich książek i tekstów. Jak to było?
Zuzia
Już w czasie pierwszej wizyty Ole zostawił nam książeczkę "O naturze
umysłu", którą przetłumaczyli Władziu z Markiem Hasem. Pozostawił nam
także taśmę z pudżą Czenrezig, a przyjeżdżając następnym razem ofiarował do
niej tekst. Otrzymaliśmy także teksty do medytacji Guru Jogi. Problem z pierwszymi
tłumaczeniami polegał na tym, że doktryna buddyzmu odbiega od pojęć występujących
w innych religiach. Trzeba było poznać i zrozumieć buddyzm, żeby znaleźć właściwe
słowa dla określenia pewnych stanów lub nadać im nowe znaczenie. Zabrało
trochę czasu zanim umysł, niewiedza, świadomość, przestrzeń, współczucie,
pustka weszły do 'naszego języka'. Czasami ludzie, którzy nie praktykują
buddyzmu, pisząc o nim używają słów takich jak duch, litość, głupota,
a nawet trójca (na trzy kaje!), co daje zupełnie inny efekt. Oprócz
tego wszystko cokolwiek się, ukazywało się drukiem przechodziło przez cenzurę.
Mogliśmy wydawać broszurki liczące nie więcej niż 16 stron i trudno było to
ograniczenie przeskoczyć. Książki zszywaliśmy w domu sami.
Magda
Pracowałaś, byłaś filarem sanghi, żoną, matką, a co z praktyką?
Zuzia
Nawet moja córka dziwi się jak to robiłam. Byłam surowa dla siebie
- nie trać czasu, nie trać pieniędzy - to nauka wyniesiona z rodzinnego domu.
To prawda, praktyczna strona życia spoczywała na mnie, Władysław zajmował się
stroną duchową. Codziennie wstawałam o wpół do piątej. Układałam koc
w kuchni i medytowałam. Przed szóstą kończyłam i zajmowałam się domem.
O ósmej byłam w pracy. Po południu codziennie chodziłam na wspólne
medytacje. W soboty i niedziele zamykałam się na pół dnia w pokoju i
praktykowałam. Kiedy pojechałam na wczasy prawie nie wychodziłam z domu. Cały
czas robiłam praktykę zamknięta w pokoju. Musiałam tłumaczyć gospodyni, że jestem
bardzo zmęczona i potrzebuję dużo snu.
Magda
Czy jest coś czym chciałaby się podzielić doświadczona buddystka z młodym
pokoleniem?
Zuzia
Przede wszystkim pamiętać o celu - dopóki nie widzimy go wyraźnie
powinniśmy mieć bezwarunkowe zaufanie. Jeśli widzimy błędy naszych nauczycieli
musimy rozumieć, że to są tylko nasze projekcje, ponieważ nauczyciel ukazuje
nam tylko nasz własny umysł. Gdy pojawią się przeszkody to zwróćmy się
do nauczyciela i czujmy wdzięczność. No i praktyka - nie chodzi tu aby ścigać
się z innymi czy z samym sobą, ale żeby praktykować codziennie po trochu z motywacją
dla dobra innych.
Magda
Twoje motto?
Zuzia
Przeszłam przez wszystko przez co może przejść człowiek, przez wojnę,
śmierć braci, męża, śmierć syna. Teraz gdy mam do wyboru - bycie szczęśliwą
albo nieszczęśliwą - wybieram raczej bycie szczęśliwą.