"Bez
rozluĄnienia nie ma oświecenia...czyli etapy praktyki" Autor: Wojtek
Tracewski
Dharma
jest bardzo bogata. Budda podał tak wiele wyjaśnień i wskazówek, że i tak nie
jesteśmy w stanie praktykować ich wszystkich. Na szczęście nie jest to
potrzebne - nauki są różne, niektóre są bardziej teoretyczne, inne bardziej
praktyczne, jedne mają znaczenie pomocnicze, a inne są absolutnie niezbędne,
ponieważ bez nich nie wydarzy się żaden prawdziwy rozwój. W buddyzmie nie
chodzi o wiedzę na jakiś temat, tylko o bezpośrednie doświadczenie całkowitej
wolności i trwałej radości. Dlatego spośród wszystkich nauk najważniejsze są
te, które dotyczą bezpośrednio naszego życia, które naprawdę się w nim
wydarzają i sprawiają, że krok po kroku postępujemy naprzód. Jak więc zaczyna
się i rozwija praktycznie nasza ścieżka? Co jest na niej naprawdę ważne? Gdzie
i kiedy najłatwiej możemy popełnić błąd?
Wszyscy
w którymś momencie spotykamy dharmę (na przykład w tym), ale bezpośrednie
powody naszego pierwszego kontaktu z naukami są często różne. Czasami szukamy
duchowej ścieżki w sposób świadomy. Pewnego dnia zauważamy, że w naszym życiu
brakuje sensu, że od lat powtarzamy ciągle te same doświadczenia, które,
chociaż nieustannie przychodzą, to równie często odchodzą i niczego tak
naprawdę nie zmieniają, aż do śmierci. Odkrywamy, że coś nie jest w porządku -
świat na pewno coś przed nami ukrywa, bo prawdziwe znaczenie naszego istnienia
nie może przecież polegać na ciągle tych samych piwach i tych samych rozmowach
na te same tematy z tymi samymi znajomymi. Być może idziemy wtedy w poszukiwaniu
mądrości do biblioteki, bierzemy do rąk elegancko wydaną czarną książkę i
czytamy: "Jestem Bogiem zazdrosnym". Ponieważ już to gdzieś słyszeliśmy i
szukamy raczej bardziej humanitarnych i świeższych prawd, odkładamy ją na półkę
i bierzemy do rąk zieloną. Wskazówka: "Poderżnij gardło wszystkim swoim wrogom"
brzmi pociągająco, ale również jest dosyć znana i nie daje nam całkowitej
satysfakcji. Do czerwonej nie zaglądamy, bo ... wiadomo. Uparcie szukamy jednak
dalej, otwieramy czwarty zbiór światopoglądowych propozycji i wreszcie
oddychamy z ulgą - informacje o tym że: "Każdy atom wibruje radością i jest
utrzymywany w całości przez miłość", czy też że "Wszystko jest świeże i nowe,
pełne nieograniczonych możliwości" rzeczywiście nas inspirują, brzmią
nowocześnie i po ludzku. Dlatego zapamiętujemy nazwisko autora i albo
odwiedzamy od razu buddyjski ośrodek założony przez niego w naszym mieście,
albo po jakimś czasie idziemy na na jego wykład.
Istnieją
również inne przypadki. Jeden z naszych przyjaciół spotkał nauki w sposób mniej
świadomy, chociaż bardziej dynamiczny - szukając pewnego wieczora kolejnej
knajpy pomylił drzwi do baru z drzwiami do sali, w której Lama Ole prowadził
wykład, zaczął słuchać i przyjął Schronienie. Po prostu jego karmiczny związek
dojrzał. Krótko: niezależnie od tego, czy bezpośrednim powodem naszego wejścia
na buddyjską ścieżkę jest świadoma decyzja, pragnienie czy cokolwiek innego,
głęboka i rzeczywista przyczyna jest zawsze taka sama - mamy z tymi naukami,
przyjaciółmi i nauczycielem bardzo silny związek z przeszłości. Zwykle już na
pierwszym wykładzie Lamy czujemy się inaczej niż zwykle - tak jakbyśmy ponownie
spotykali coś, co już znamy. Okazuje się, że wiele problemów, a jakimi
weszliśmy do sali w jakiś magiczny sposób się rozpuszcza, czujemy się po prostu
dobrze - nagle mamy wrażenie że wszystko już posiadamy, że nic więcej nie jest
potrzebne, a rzeczy rozgrywają się tak, jak powinny. Chociaż otrzymujemy bardzo
dziwne informacje - na przykład, że wszystkie zjawiska są iluzją, włączając w
to nasze "ja" - odkrycia te wydają nam się oczywiste i przyjmujemy je łatwo.
Dzieje się tak oczywiście dzięki naszej zdolności do logicznego myślenia i
związkom, o których mówiłem przed chwilą, ale są też inne powody - słowa
nauczyciela wspiera moc linii przekazu i siła jego własnego urzeczywistnienia.
Jeżeli dobry Lama mówi o radości, to wyraĄnie widać, że jest pełen radości, a
jeśli mówi o współczuciu, to można je dostrzec w każdym jego kontakcie z
innymi, w każdym ruchu i spojrzeniu. Dlatego w pewnym momencie przyjmujemy
Schronienie, dostajemy błogosławieństwo i wieczór się kończy - Lama wsiada do
samochodu i odjeżdża w siną dal.
Następnego
dnia rano ścieżka stoi przed nami otworem. Budda powiedział kiedyś: "Dałem wam
drogę, ale musicie nią pójść sami". Mamy więc kilka możliwości do wyboru.
Pierwsza polega na tym, że po prostu natychmiast zapominamy o całym wczorajszym
doświadczeniu lub lokujemy je w pamięci gdzieś pomiędzy wizytą w kinie a
baletem u kolegi - rano znowu jesteśmy osią świata, który powinien obracać się
wokół nas zgodnie z naszymi oczekiwaniami, znowu gramy we wszystkie drobne gry,
próbujemy coś udowodnić sobie albo innym, mozolnie kontynuujemy zabezpieczanie
swojego terytorium, którego nie ma, biegamy od obaw do oczekiwań i z powrotem. Drugie
podejście jest lepsze - chociaż nie określilibyśmy się jeszcze mianem buddysty,
zachowaliśmy ogólne poczucie sensu z poprzedniego wieczora, a kilka konkretnych
nauk o umyśle zapadło nam głęboko w pamięć. Dlatego zaglądamy czasem do
lokalnego ośrodka, pomagamy sobie w życiu stosując buddyjski pogląd, czytamy
książki Lamy i kiedy pojawia się on znowu w okolicy, biegniemy na wykład. To
podejście przynosi już jakieś rezultaty, jednak praktykując w ten sposób
pozostajemy ciągle jeszcze "klientami dharmy" i nasz rozwój prawdopodobnie nie
będzie wszechogarniający i natychmiastowy. Trzeci umowny wariant jest
najskuteczniejszy - budzimy sie rano ze świadomością, jak niezwykły potencjał
posiadamy i z głębokim przekonaniem, iż nareszcie wiemy, co naprawdę chcemy
robić w życiu. Ponieważ nauczyciel mówił również o przemijaniu, rozumiemy, że
nie mamy czasu do stracenia i zaczynamy rzeczywiście konsekwentnie pracować z
umysłem - praktykujemy często z przyjaciółmi w ośrodku, stopniowo zabieramy się
za praktyki wstępne, wykupujemy prenumeratę Diamentowej Drogi, staramy się
szczerze pracować z emocjami w codziennych sytuacjach, robimy jak najwięcej dla
innych na praktycznym poziomie itd.
Oczywiście
każdy kontakt z naukami jest dobry, ale dopóki traktujemy dharmę jako jeden z
elementów naszego życia - obok życia rodzinnego, kariery zawodowej i zbierania
znaczków pocztowych - niewiele naprawdę sie wydarzy. Jeżeli uda nam się jednak
wprowadzić nauki do każdej życiowej sytuacji i patrzeć na zjawiska oczyma
Buddy, wkrótce poczujemy, iż zainwestowaliśmy naszą energię właściwie - wokół
nas i w nas pojawi się coraz więcej otwartej przestrzeni.
To
wcale nie znaczy, że jeśli chcemy skutecznie praktykować, musimy mamrotać
mantry rozmawiając z szefem w biurze, albo robić pokłony na przystanku
autobusowym. Chodzi o to, żebyśmy naprawdę potrafili praktykować w każdej
sytuacji we właściwy sposób. Czasami rzeczywiście powinniśmy sie skoncentrować
na formalnej praktyce, bo albo jakimś cudem mamy akurat na nią czas i głupio
byłoby przepuścić taką okazję, albo czujemy, że z powodu zewnętrznych czy też
wewnętrznych przeszkód, zaczynamy nagle wyraĄnie obniżać loty, tracimy pogląd,
robimy się egoistyczni i małostkowi, lub po prostu wpadamy w pomieszanie. Kiedy
indziej możemy tylko komuś dobrze życzyć i właśnie to jest najlepszą praktyką w
danym momencie, ponieważ z jednej strony nasze "ego" właśnie postanowiło życzyć
tej osobie Ąle, a z drugiej i tak nie możemy dla niej zrobić nic innego,
ponieważ nie daje nam ona takiej szansy. Możliwości pracowania z umysłem jest
nieskończenie wiele.
Na
początku ścieżki potrzebujemy mocnego fundamentu dla dalszych sukcesów. Jak
każdy fundament składa się on z wielu elementów - ze swoistego cementu,
zbrojenia itd. Na podstawowym poziomie powinniśmy przede wszystkim zrozumieć,
że nasze "ego" nie istnieje - że naprawdę nie jesteśmy żadną osobą, tylko
nieograniczoną przestrzenią, jasnym światłem. Czasami zrozumienie tej prostej
nauki tylko "ślizga" się po powierzchni naszego umysłu i nie zapuszcza w nim
rzeczywiście mocnych korzeni. Niedawno rozmawiałem z pewną zagraniczną
przyjaciółką, która już dawno skończyła nyndro, prócz tego jest osobą
inteligentną i wykształconą. W rozmowie okazało się, że zdawała sobie dobrze
sprawę, iż jej "ego" jest iluzją, ale jednocześnie była głęboko przekonana, że
jej "ja" istnieje - uważała, że w zasadzie "ego" nie ma, ale gdzieś tam głęboko
jednak jest. Po prostu nawyk do identyfikowania się z czymś albo z kimś jest w
naszym umyśle bardzo silny, dlatego nie wystarczy nam jedynie zrozumienie braku
"ja" - trzeba ten fakt również poczuć sercem (czytaj: naprawdę polubić) i
opierając się na uzyskanej w ten sposób głębokiej pewności, działać w życiu. IX
Karmapa udzielił kiedyś następującego wyjaśnienia: "Istnieje tylko jedna metoda
sprawdzenia skuteczności naszej praktyki - jeżeli naszego ego jest więcej,
praktyka była zła, a jeżeli jest go mniej, była dobra. Nie ma żadnego innego
sposobu". Jeżeli zrozumiemy ten punkt, wówczas nasza droga do całkowitej
wolności będzie rozluĄniona i szybka - będziemy rzeczywiście w stanie przynosić
coraz większy pożytek zarówno innym, jak też samym sobie, co też nie jest bez
znaczenia.
W
praktyce dharmy, a szczególnie w Diamentowej Drodze, potrzebna jest pewna doza
heroizmu i subtelnego szaleństwa. Jeżeli stosujemy metody medytacyjne, szczerze
staramy się utrzymywać doskonały pogląd i pracować z emocjami w codziennych
sytuacjach, otrzymujemy różne błogosławieństwa i inicjacje i robimy wszystko co
możemy dla naszego otoczenia, w pewnym momencie zauważymy, że metody Buddy
zaczynają przynosić prawdziwe rezultaty. Jakie? Rzeczywiście doświadczymy tego
- i nie będzie to tylko złudzenie, ale prawdziwe przeżycie - że nasze "ego"
coraz bardziej się rozpuszcza, że coraz rzadziej myślimy o sobie, mamy coraz
mniej obaw, oczekiwań, koncepcji i problemów. Może się zdarzyć, że w naszym
umyśle pojawi się wtedy pewna obawa: "To rzeczywiście działa. Jeżeli tak dalej
pójdzie, to co się stanie z moimi potrzebami? Może naprawdę to co osobiste nie
będzie już najważniejsze? Kurczę, może Lama mówił prawdę, a nie tylko stroił
sobie żarty i rzeczywiście mój umysł jest pusty, jasny i nieograniczony?"
Niezależnie
od tego, czy jest to pewien proces, czy też wyraĄny przełom, takie
doświadczenie przychodzi. Jeżeli zrobimy w pewnej chwili ów krok do przodu i
wyjdziemy przez te drzwi, a nie cofniemy się znowu w stronę, z której
przyszliśmy, wkrótce poczujemy rzeczywiście, że nasz umysł całkowicie nam
wystarcza, że naprawdę nie potrzebujemy niczego więcej, ponieważ sami już Tu i
Teraz jesteśmy całym znaczeniem, całą radością i całą prawdą.
Pierwszy
etap naszej praktyki można nazwać etapem euforycznym. Spotkaliśmy doskonałego
Nauczyciela, jego doskonałe Nauki i doskonałych Przyjaciół - jesteśmy tym
wszystkim bardzo zainspirowani i ... być może zaczynamy na wyścigi gonić do
oświecenia. Tymczasem nie o to chodzi. Oczywiście intensywna praktyka jest
niezbędna, ale powinno jej towarzyszyć rzeczywiste zrozumienie nauk i
nauczyciela oraz szczera motywacja oparta na prawdziwym współczuciu. Na
początku potrzebujemy oczywiście świadomości tego, że pomiędzy uwarunkowaną,
neurotyczną egzystencją - samsarą - a stanem trwałej, nieuwarunkowanej radości
- nirwaną - istnieje olbrzymia różnica. Musimy jakoś wystartować, od czegoś sie
odbić. Potem jednak stopniowo powinniśmy wprowadzać do naszego rozwoju coraz
więcej ostatecznego zrozumienia - świadomości tego, że owa różnica w ogóle nie
istnieje. Gdyby oświecenie istniało kiedy indziej albo gdzie indziej, nie
byłoby warto go osiągać, ponieważ nie byłoby absolutne. Prawdziwe
urzeczywistnienie zawsze wydarza sie Tu i Teraz - już Tu i Teraz wszystko jest
w porządku, nie ma więc do czego dążyć. Nie istnieje żadne oczekiwanie, który
byłoby w jakikolwiek sposób twórcze lub pozytywne - powoduje ono zawsze
bardziej albo mniej wyraĄne napięcie. Dotyczy to również oczekiwania, że
pewnego dnia nasze wysiłki zostaną nagrodzone i osiągniemy urzeczywistnienie.
Najskuteczniejsza praktyka polega na tym, że po prostu stosujemy metody. To
wystarczy. Jak mówi poeta: "Bez rozluĄnienia nie ma oświecenia". To jest bardzo
istotny punkt.
Ważne
jest również, żebyśmy na poczatku swojej buddyjskiej kariery uświadomili sobie,
jacy jesteśmy, jaki mamy umysł, na jakich swoich właściwościach możemy sie
oprzeć, a których jeszcze w sobie nie obudziliśmy. Może nam w tym pomóc imię,
które dostaliśmy od nauczyciela - wskazuje ono albo na naszą główną moc, albo
na główną słabość, z którą przede wszystkim powinniśmy coś zrobić. Potem,
opierając się na zrozumieniu swojego charakteru (jako luĄnej konstrukcji różnych
właściwości, a nie jako osoby), stopniowo będziemy w stanie zbudować skuteczną,
własną ścieżkę. Jeżeli mamy kłopoty z lenistwem, powinniśmy rozwinąć nawyk
regularnej medytacji, a jeśli słuchając wysokich nauk czujemy się trochę jak
pijane dziecko we mgle, dobrze byłoby, gdybyśmy przeczytali dużo doskonałych
książek dharmy - po polsku albo w innych językach, których już się nauczyliśmy,
albo które właśnie intensywnie poznajemy, ponieważ są tak bardzo potrzebne.
Może sie również zdarzyć, że naszą główną słabością okaże się brak zaufania do
nauczyciela - wtedy pomoże nam na pewno przyjrzenie się, jak wielu ludzi czyni
szczęśliwymi, ciągle od nowa.
Jeżeli
dodamy do tego wszystkiego jakąś bezpośrednią praktyczną aktywność w polu mocy
nauczyciela, która jest zawsze doskonałym Ąródłem dobrych wrażeń w umyśle oraz
konsekwentną i intensywną praktykę medytacji pogłębiającą wgląd, nasz dalszy
rozwój będzie miał rzeczywiście mocne podstawy - będzie niewzruszony i zarazem
zrelaksowany, pełen inspiracji i radosnych, mocnych oczyszczeń, wolny od
tracenia czasu i niepotrzebnych kompromisów ze zwyczajnością.