Moc była z nami. Kurs nyndro w ChorwacjiAutor: Grzegorz Kuśnierz
Deszcz. Ulewa. Kempingowe uliczki toną w strugach
wody. Chorwaci przepraszają za pogodę i tłumaczą, że ostatnio taki deszcz
w maju padał tu siedem lat temu. Błogosławieństwo spłynęło więc na nas już
po pierwszym dniu praktyki, choć większość zamiast burzy wolałaby raczej zobaczyć
jakąś tęczę. Jednym słowem buddyzm Diamentowej Drogi po raz pierwszy zawitał
do Chorwacji - kraju, w którym nie tak dawno sąsiedzi podrzynali gardła sąsiadom.
Na miejsce kursu jechaliśmy przez puste, martwe wioski.
Ale zacznijmy od początku.
Knedliki po chorwacku
Prężna ekipa z ośrodka w Brnie zorganizowała kurs
na przepięknej wyspie Pag w Chorwacji. Wzięło w nim udział ponad 200 osób,
głównie z Polski i Czech, a także z Litwy, Słowacji, Niemiec, Włoch, Serbii
- pojawiło się nawet dwóch rodowitych Chorwatów. Do dyspozycji mieliśmy cały
Kemping położony w sosnowym zagajniku, 150 m od morza, luksusowe namioty i
wszystko, co można sobie wymarzyć. Całość za cenę 440 złotych (włącznie z
jedzeniem i przejazdem!), dzięki czemu każdy mógł skorzystać z tej rewelacyjnej
oferty. Dlatego też polska grupa popisała się stuosobową frekwencją.
Czysta kraina? To tutaj!
Samo miejsce było naprawdę piękne. Jeszcze teraz
mam przed oczami szczyty górskie, skaliste wybrzeża, uśmiechniętych Chorwatów
stawiających piwo w knajpie, Adriatyk i niesamowite widoki pod jego powierzchnią.
Oczywiście przez resztę kursu świeciło słońce,
choć huraganowy wiatr zdążył nam jeszcze przewrócić "namiotową" gompę. Bardzo
dobrze w praktyce sprawdziła się sugestia Lamy Ole, żeby kurs prowadził więcej
niż jeden nauczyciel. Dzięki temu mogliśmy posmakować pełnego bukietu nauk
Dharmy - fundamentalnych, poukładanych i systematycznych wskazówek Italo Cilo
z Włoch oraz pełnych zaufania do nauczyciela i wskazujących bezpośrednio na
umysł wykładów Marka Witka.
Codzienne dwie długie sesje nyndro, wieczorny wykład,
mnóstwo pytań i odpowiedzi, Medytacja XVI Karmapy, przepiękna sceneria i wieczorne
sesje jogicznej radości wśród przyjaciół - wszystko to stanowiło doskonałą
mieszankę i oddawało pełen smak buddyzmu na Zachodzie.
Którędy na plażę?
Jeśli ktokolwiek żywił obawy, że przepiękne otoczenie
zmieni kurs medytacyjny w piknik, mylił się. Praktyka miała wielką moc i była
pełna inspiracji. Co prawda na miejscu, wbrew zapewnieniom firmy, od której
wynajęliśmy kemping, nie zastaliśmy najlepszych warunków do medytacji, nie
było to jednak w stanie nas od niej odstraszyć. Pokłony na żwirze, tłum w
prowizorycznej gompie pomimo upału, wykład Italo wysłuchany pod przeciekającym
zadaszeniem przy znakomitej frekwencji i wspólna praca nad polepszeniem warunków
do praktyki - wszystko to odbywało się bez narzekania, w atmosferze niesamowitej
przyjaĄni, w najlepszym stylu Kagyu, pomimo mikroskopijnych porcji śniadaniowych
i dziwnych substancji, które czasami serwowała kuchnia.
Oczywiście na kurs oprócz fanów odcisków na palcach
od trzymania mali, przyjechali również umiarkowani sympatycy buddyzmu - krewni
i znajomi królika, przyciągnięci raczej wizją słonecznej plaży, niż chęcią
uczynienia pożytku z cennego ludzkiego ciała. Tym niemniej również oni mieli
okazję zasmakować trochę nauk i wypocząć w szlachetnym towarzystwie. Co najciekawsze,
niektórzy z nich po powrocie do Polski zaczęli pojawiać się na medytacjach
w ośrodku. "Wirus Dharmy" zaczął działać.
Atmosfera sprzyjała międzynarodowej integracji.
Potańcówki na molo i w obozie, wspólne wypady na plaże, gdzie dziewczęta manifestowały
swoją nieustraszoność zarówno poprzez skąpy ubiór jak i szaleństwa na huśtawce
nad skarpą - wszystko to sprawiało, że radość naprawdę była nieoddzielna od
naszych umysłów.
Jak to, już do autobusu? !
7 pełnych dni kursu minęło w mgnieniu oka. Bogatsi
w nowe doświadczenia i wzmocnieni praktyką, nie mogliśmy uwierzyć, że pora
już wracać. Na szczęście czekała nas jeszcze jedna niespodzianka - z powrotem
pojechaliśmy trochę okrężną drogą i odwiedziliśmy lamę Ole na kursie w Grazu.
Błogosławieństwo i krótki wykład lamy stały się wspaniałym ukoronowaniem naszej
eskapady. Kilkanaście osób przyjęło przy okazji Schronienie, obdarowaliśmy
lamę 5 litrami wybornego, chorwackiego wina domowej roboty i ruszyliśmy w
drogę do domu.
Siedząc wygodnie w autobusie myślałem sobie, że
zgubiona bluza, kurtka i parasol, zniszczone buty, termos i komórka nie mówiąc
już o okularach spoczywających na dnie morza, że to wszystko wystarczy, jeżeli
chodzi o oczyszczenia. Okazało się jednak, że miało być inaczej - na granicy
polscy celnicy nie wpuścili nas w czeskich autobusach do kraju i cała wycieczka
musiała wracać do domu "na piechotę". Dało to nam doskonałą okazję do sprawdzenia
jak działa umysł w trudniejszych sytuacjach i przekonania się, jak procentują
godziny spędzone na medytacji.
Happy end
Oczywiście wszystko skończyło się dobrze - rano,
w 4 godziny po powrocie do Opola zdałem nawet straszny egzamin z gramatyki
opisowej - zawsze opłaca się wybrać Dharmę!
Serdeczne podziękowania należą się organizatorom,
z mocną ekipą z Brna na czele i nauczycielom. Pozdrawiam wszystkich, którzy
byli i tych, których nie było - do zobaczenia za rok na kursie w krainie nektarem
Dharmy i winem płynącej. Tam lub gdziekolwiek indziej.