Życie jest krótkie
Autor: LAMA OLE NYDAHL
Tłumaczenie: Wojtek Tracewski
Zrobimy teraz kolejną pożyteczną medytację. Pracuje ona z oddechem i jest dobra również dla tych, którzy chcą medytować, ale nie chcą być buddystami. By ją wykonywać nie trzeba również mieć Schronienia.
W odległości połowy ramienia przed naszym nosem pojawia się jasne światło. Kiedy wdychamy powietrze, wpływa ono do nas przez nos. Następnie opada w dół w naszym ciele. Światło to, poruszając się w dół, staje się coraz bardziej czerwone. Kiedy zatrzymujemy oddech na wysokości czterech palców poniżej pępka, światło staje się intensywnie czerwone. Kiedy je wydychamy, staje się coraz bardziej niebieski i w odległości połowy ramienia przed naszym nosem, znowu staje się jasne. Następnie znowu je wdychamy.
Teraz indywidualnie będziemy medytować w ten sposób. Utrzymujemy w umyśle obraz tego co się właśnie wydarza, jeżeli przychodzi nam to z łatwością, a jeżeli mamy z tym trudności, to po prostu wiemy, że tak to wszystko przebiega. Wdychamy jasne światło, utrzymujemy czerwone i wydychamy niebieskie.
Teraz wraz z oddechami słyszymy poszczególne wibracje. Kiedy wdychamy jasne światło, słyszymy wibrację sylaby OM. Kiedy w naturalny sposób utrzymujemy oddech na wysokości czterech palców poniżej pępka, słyszymy wibrację sylaby AH.
Kiedy wydychamy powietrze znowu, słyszymy wibrację sylaby HUNG.
Teraz oddychamy znowu normalnie. Pragniemy aby wszystkie dobre wrażenia, które właśnie powstały, stały się nieograniczone i dotarły do wszystkich istot, by rozpuściły ich cierpienie i dały im jedyną trwałą radość, radość rozpoznania natury umysłu.
Ponieważ robimy teraz medytacje Wielkiej Drogi, chciałbym powiedzieć coś więcej na jej temat. Podobnie jak w Małej Drodze, w Mahajanie istnieją również trzy filary: informacja, medytacja i utrzymanie raz osiągniętego poziomu. Jeżeli chodzi o informację, to obejmuje ona tutaj nauki dotyczące bogatego wewnętrznego życia. Chodzi o to, byśmy odkryli, jak wieloma możliwościami dysponujemy, jak bogaty jest nasz potencjał. Bardzo ważne dla naszego rozwoju jest podjęcie decyzji, czy chcemy być pożyteczni jedynie dla samych siebie, czy też rzeczywiście pragniemy również zrobić coś dla innych. Istotne jest również to, czy jesteśmy w stanie z jednej strony unikać
sentymentalizmu, a z drugiej biurokratycznego sposobu myślenia. Potrzebujemy obu rzeczy - zarówno mądrości, jak też współczucia.
Istnieją różne sposoby, dzięki którym można rozwinąć obie z tych właściwości. Możemy zacząć od strony mądrości - rzeczywiście zrozumieć najpierw, że wszystko jest jak sen, iż zjawiska pojawiają się, rozgrywają i z powrotem się rozpuszczają. Możemy również zauważyć, że mniej więcej to samo przydarza się wszystkim z nas i dzięki temu stopniowo rozwinąć zdolność do ponadosobistego doświadczania rzeczy. W ten sposób dwie zasłony, które okrywają nasz umysł, opadną. Znikną przeszkadzające uczucia, które każą nam na przemian patrzeć na świat to przez różowe, to przez czarne okulary i rozpuszczą się sztywne poglądy, na skutek których nie jesteśmy w stanie zobaczyć, co naprawdę się wydarza.
Jeżeli przestaniemy chwytać się nieustannie koncepcji i zamiast tego po prostu się rozluźnimy, wówczas staniemy się bardzo intuicyjni. Przestrzeń będzie dla nas naprawdę informacją i będziemy wiedzieli, jakimi rzeczy są - nie dlatego, że je powąchaliśmy, usłyszeliśmy lub zobaczyliśmy, lecz dlatego, iż nie będziemy już od nich oddzieleni. To drugie osiągnięcie to oświecenie. Kiedy osiągniemy ten poziom, rzeczywiście głęboko poczujemy pragnienie osiągnięcia szczęścia, które żywią wszystkie istoty i będziemy im spontanicznie przynosić pożytek.
Istnieje również inna droga, którą można pójść - droga współczucia. Jeżeli ciągle robimy coś dobrego dla innych, nasza miłość rozwinie się poprzez trzy poziomy.
Zwykle najpierw lubimy ludzi przede wszystkim wtedy, kiedy zachowują się tak, jak tego od nich oczekujemy. Później będziemy w stanie ich lubić nawet wtedy, kiedy będą trudni, ponieważ rzeczywiście zrozumiemy, że zachowują się dziwacznie nie dlatego, iż są źli, tylko ponieważ są pomieszani - myślą że to co robią przyniesie im szczęście. Tymczasem efekt ich wysiłków jest zupełnie odwrotny.
Wreszcie na najwyższym poziomie będziemy promieniować na wszystkich - nie będziemy się czuli w żaden sposób od czegokolwiek i od kogokolwiek oddzieleni. Intuicyjnie będziemy czynili wszystko to, co przynosi korzyści innym. Wszystko co zrobimy, będzie pożyteczne.
By tego doświadczyć, powinniśmy wykonywać medytacje, które właśnie robiliśmy - np. praktyka "tonglen", mimo iż nie jest tak silna, jak medytacje Diamentowej Drogi, jest bardzo pożyteczna.
Zauważyliście na pewno, że nasze medytacje zaczynają się zawsze od rozwinięcia życzenia przyniesienia pożytku wszystkim istotom i kończą się podzieleniem się z nimi dobrą energią, która powstała w czasie sesji. Mają one głębokie znaczenie, ponieważ dotyczą wszystkich.
W końcowej fazie medytacji staramy się zabezpieczyć to, co już osiągnęliśmy - nasze wewnętrzne bogactwo. Jeżeli nie rozwinęliśmy oświeconej postawy, jeśli nie mamy głębokiej motywacji ukierunkowanej na innych, wówczas wszystko to, co zrobimy na zewnętrznym i wewnętrznym poziomie, przyniesie pożytek jedynie nam samym. Jeżeli natomiast posiadamy oświeconą postawę, wówczas nasze działania będą rzeczywiście pomagać wszystkim istotom. Rozwijanie postawy bodhisattwy bardzo silnie wpływa na nasz rozwój - sprawia, iż rzeczywiście posuwamy się naprzód. Jest ona również niezbędna przy wykonywaniu medytacji Diamentowej Drogi - trudno jest je praktykować po prostu dla siebie.
Zanim przejdę do dalszych wyjaśnień, powinniśmy znowu przez chwilę pomedytować.
Najpierw myślimy o tym, że możemy teraz medytować i dzięki temu przynieść pożytek wielu istotom.
Następnie medytujemy, że cały deszcz, który teraz pada, jest naszym współczuciem. Myślimy, że spływa on w dół i obmywa cały świat - spłukuje z niego całe cierpienie i daje wszystkim istotom pokój i szczęście.
Teraz staramy się rzeczywiście poczuć świat. Możemy wyobrazić sobie, że jest duży albo mały. Powinna to być taka wielkość, jaką będziemy w stanie poczuć i ogarnąć umysłem. Teraz uświadamiamy sobie panujące wszędzie cierpienie - to jak zwierzęta polują na siebie nawzajem w wodzie, na ziemi i w powietrzu. Przypominamy sobie wszystko, co spotyka nieustannie ludzi - starość, chorobę i śmierć. Myślimy o więzieniach, szpitalach i zakładach psychiatrycznych.
Teraz wyobrażamy sobie, że całe to cierpienie znajduje się na ziemi pod nami - w formie czarnych obłoków otaczających miasto.
Kiedy wdychamy powietrze wszystkie te chmury z całego świata wpływają do naszych nozdrzy, a następnie docierają do serca. Dzięki naszemu zrozumieniu tego, iż wszystko jest puste i doskonałe w swojej naturze, mamy wystarczającą ilość siły, żeby całkowicie przekształcić te negatywności.
Teraz ciemne chmury cierpienia stają się jasnym światłem. Wypływa ono przez nasze nozdrza, przenika świat i daje szczęście wszystkim istotom.
Następnie będziemy przez jakiś czas koncentrować się na tym tak dobrze, jak tylko potrafimy. Cokolwiek jest dla nas najbardziej bolesne - więzienia czy też szpitale - właśnie te cierpienia przede wszystkim przyjmujemy. Przekształcamy czarne obłoki w jasne światło i wysyłamy je z powrotem, by przyniosło wszystkim pożytek. Teraz znowu zaczynamy odczuwać miejsce, w którym się znajdujemy. Pragniemy aby całe dobro, które właśnie powstało stało się nieograniczone, by dotarło do wszystkich istot wszędzie, rozpuściło całe ich cierpienie i dało im jedyną trwałą radość - rozpoznanie natury umysłu.
Głębokie znaczenie tej medytacji nie polega na tym, że nagle rzeczywiście przejmiemy teraz na siebie cierpienia wszystkich istot. Nie o to chodzi. Ta praktyka ma nadać naszemu umysłowi pewien wyraźny kierunek - kiedy już urzeczywistnimy moc, będziemy w stanie uniknąć dzięki niej egoizmu i myśleć o innych, zamiast o sobie. To bardzo ważny punkt - medytacja ta zasiewa w umyśle nasiona, które wyrosną w dalekiej przyszłości. Na tym polega jej prawdziwe znaczenie.
Jak już mówiłem, każda z trzech dróg, których nauczał Budda, składała się z trzech filarów. Niezależnie od tego czy myślimy o unikaniu naszych własnych problemów, o rozwinięciu bogatego, wewnętrznego życia, czy też o bardzo szybkim osiągnięciu oświecenia, potrzebujemy trzech rzeczy. Na początku ważna jest odpowiednia informacja, potem, kiedy już sprawdzimy to, czego się dowiedzieliśmy, potrzebujemy właściwej medytacji, wreszcie musimy jakoś utrzymać poziom, który już osiągnęliśmy.
Obietnica bodhisattwy, którą składamy, nadaje sens wszystkim innym obietnicom. Pierwszy jej aspekt to decyzja, iż rzeczywiście chcemy osiągnąć oświecenie by móc przynosić pożytek wszystkim istotom. Po prostu rozumiemy, że dopóki jesteśmy pomieszani i sami cierpimy, nie możemy wiele zrobić dla innych - jest to logiczne.
Drugi aspekt to zrozumienie, dlaczego nie jesteśmy jeszcze oświeceni, mimo tego, że zgodnie ze wszystkimi prawami logiki, powinno już tak być. Umysł nie ma początku, podobnie jak przestrzeń. Można by założyć, że jeżeli damy odpowiedniej ilości małp odpowiednią ilość maszyn do pisania, po jakimś czasie powinny napisać dzieła zebrane Szekspira. Jeżeli wystarczającą ilość razy dotkną wystarczającą ilość klawiszy, to właśnie taki powinien być końcowy efekt. Jeżeli więc zawsze tu byliśmy i zawsze posiadaliśmy tę esencję, dlaczego nie doświadczamy oświecenia, lecz ciągle tylko wielu rodzajów pomieszanych uczuć? Jeżeli poszukamy przyczyny tego stanu rzeczy, zobaczymy ją bardzo wyraźnie. Istnieje słabość, która najskuteczniej niszczy dobre nagromadzenia w umyśle - jest nią gniew.
Nic nie jest w stanie zniszczyć szybciej dobrych wrażeń w naszym umyśle, niż właśnie to uczucie. Okazuje się, że gniew skutecznie niszczy dobre wrażenia w umyśle, zanim jeszcze przekształcą się w mądrość. Postanawiamy więc uwolnić się od niego - na tyle skutecznie, na ile to tylko możliwe. To jest właśnie życzenie udania się, pójścia. Chcemy osiągnąć oświecenie, by móc przynosić pożytek wszystkim istotom i dlatego staramy się unikać gniewu, który oddala nas od tego stanu.
Co powinniśmy więc konkretnie zrobić, by szybko się rozwijać i rzeczywiście uzyskać zdolność pomagania innym? Możemy tego dokonać dzięki tzw. sześciu wyzwalającym działaniom, zwanym w sanskrycie "paramitami". Dlaczego są wyzwalające? Ponieważ związane są z pewnym szczególnym nastawieniem. Dobre działanie określane jest w sanskrycie mianem "mita". Napełnia ono nasz umysł pozytywnymi wrażeniami, ale samo w sobie nie usuwa poczucia oddzielenia pomiędzy nami, a innymi. Dopóki myślimy na zasadzie "ja robię coś dla ciebie", jest to ciągle działanie, które "my" wykonujemy i dlatego nie uwalnia nas ono od dualizmu. Istnieje jednak w sanskrycie jeszcze inne ważne słowo - "para", czyli "wyjście poza". "Paramity" są to więc działania wyprowadzające nas poza dualizm - dzięki nim ten, który daje, ten który otrzymuje i sam akt działania stają się częściami tej samej całości. Zjawiska zawsze wpływają na siebie nawzajem - jest tak od nie mającego początku czasu. Nikt nie jest wyspą sam dla siebie. Nawet wtedy gdy ludzie czują się bardzo samotni, nieustannie pogrążeni są w strumieniu wydarzeń i przez cały czas wpływają na innych. Nasze ciała pochodzą od naszych rodziców, wyrosły dzięki rolnikom, rozwinęły się dzięki doświadczeniom niezliczonej ilości istot. Gdzie jest więc ten "ja", jak możemy znaleźć esencję samych siebie? To co jest ponadczasowe w każdym z nas, jest zawsze tym samym - jasną i nieograniczoną przestrzenią. Wszystkie te rzeczy natomiast, które są osobiste, prywatne i specjalne, są pewnymi warunkami, które spotykają się razem, zmieniają i znowu z powrotem się rozpuszczają. Powinniśmy zrozumieć, że owe zasadnicze cechy wszystkich z nas - nasza esencja, fakt że jesteśmy jednością ze wszystkim i ze wszystkimi - są najważniejsze, ponieważ się nie zmieniają, nie odchodzą. Dlatego te rodzaje działań i nastawień, które je podkreślają i wydobywają na pierwszy plan, związane są z prawdą i posiadają głębokie znaczenie, natomiast inne nasze postawy i aktywności nie maja takiego głębokiego sensu i są powierzchowne. Działania, o których za chwilę będziemy mówić, są wyzwalające, ponieważ opierają się na ostatecznym poglądzie, który mówi, że przedmiot, podmiot i działanie są od siebie nieoddzielne. Jak wobec tego wszystko to się rozpoczyna?
Wszystko zaczyna się od szczodrości. Naprawdę można powiedzieć, że świat jest imprezą - nieustannie wydarza się dookoła nas tak wiele pięknych, ciekawych i podniecających zjawisk. Jednocześnie jeśli nikt nie tańczy, imprezy nie ma. Jeżeli jedna osoba weźmie jakąś rzecz i da ją następnej, wówczas inni również zrobią to samo i w ten sposób wszystko będzie wzrastać. Szczodrość, budująca sytuację, z której możemy się dalej rozwijać, funkcjonuje na trzech różnych poziomach.
Pierwszy z nich to obszar rzeczy materialnych. W czasach Buddy ludzkość nie produkowała ton stali galwanizowanej, ani stu rodzajów pasty do zębów - ludzie mieli wtedy czasem jedynie trzy krowy o trzech nogach i głuchego konia do ciągnięcia pługa. Nie wiedzieli, czym ich przywitają następnego dnia siły natury, ich życie często bywało zagrożone. Dlatego materialna szczodrość była bardzo ważna. Również dzisiaj jest to nadal istotne - w czasach, w których wykonujemy całą naszą idealistyczną pracę. Mamy tak wspaniałe miejsca jak Kuchary, ponieważ na początku pewni Niemcy i Duńczycy byli szczodrzy - później stali się szczodrzy również Polacy. Jeżeli nikt niczego by nie dał, dzisiaj byśmy tutaj nie siedzieli. W ten sposób szczodrość sprawia, że coś się pojawia, że rzeczy się wydarzają.
Drugi rodzaj szczodrości to wykształcenie - zapewniając je ludziom sprawiamy, iż rozwijają zdolność do troszczenia się o samych siebie.
Ostatni rodzaj szczodrości to przekazywanie innym nauk Buddy - ten rodzaj dawania pomaga ludziom w ciągu tego życia, po śmierci i w czasie kolejnych żywotów, ponieważ pokazujemy im jasne światło ich umysłu, którym zawsze byli, są i zawsze będą.
Drugie wyzwalające działanie to właściwy sposób życia. Trudno jest znaleźć dla tej paramity jakąś odpowiednią nazwę, ponieważ wiele ze słów, których czasami używają tłumacze, było nadużywanych w historii. Nie można np. użyć słowa "moralność", gdyż w przeszłości klasy panujące używały go często po to, by kontrolować i gnębić tych, którzy byli od nich zależni. Tysiąc lat temu w Europie państwo i Kościół podpisały skuteczną umowę o współpracy - jeżeli państwo nie dopadnie nas w tym życiu, to Kościół wyśle nas do piekła po śmierci. Z powodu tej kooperacji panujących przeciwko tym, nad którymi panowali, ludzie znający historię nie mogą używać słowa "moralność". Drugie słowo, które można by wziąć pod uwagę, to "etyka". Również ono jest jednak podejrzane, gdyż może oznaczać, że nie wynosimy z biura długopisów albo nie możemy żartować sobie z wad jakichś ludzi tylko dlatego, że mają inny kolor skóry, niż my. Najlepszym określeniem będzie więc chyba "pożyteczny sposób życia".
Ciągle od nowa powinniśmy zmuszać ludzi, by myśleli, by naprawdę sprawdzali znaczenia słów, ponieważ na całym świecie prawdopodobnie znacznie więcej ludzi zostało zamordowanych z powodu moralności, niż z jakiejkolwiek innej przyczyny - postawa "nasza religia jest prawdziwa, a wasza fałszywa" była zawsze przyczyną wielkich cierpień. Co roku dwukrotnie objeżdżam świat dookoła - ilość kultur, w centralnej i południowej Ameryce, które zostały zniszczone przez Europejczyków z ich krzyżami i wodą ognistą jest naprawdę olbrzymia.
Trzecie wyzwalające działanie, to cierpliwość. Jeżeli nawiązaliśmy ze sobą głębokie związki i stworzyliśmy w ten sposób dobre zaplecze dla dalszego rozwoju, wówczas ważne jest, abyśmy nie utracili tego wszystkiego z powodu gniewu - jest on uczuciem, którego na pewno warto unikać. Jeżeli przyjechaliście z daleka i siedzicie teraz w tym namiocie ściśnięci jak sardynki w puszce, ponieważ myślicie, że możecie się tutaj czegoś nauczyć i potem podzielić z innymi, z buddyjskiego punktu widzenia takie działanie można przyporządkować do paramity cierpliwości. Postanawiamy przejść przez wszystko, przez co musimy przejść, byśmy w rezultacie mogli urzeczywistnić to, na czym nam zależy.
Kolejna rzecz to wytrwałość. Jest ona tak naprawdę cieszeniem się z własnej aktywności - radością z możliwości zrobienia czegoś dla świata. Jest to wspaniałe uczucie - życie staje się dzięki niemu bogate. Wszystkiego nam wystarcza, ponieważ rzeczywiście identyfikujemy się z tym, co jest możliwe. Jeżeli myślimy o tym, czego nie możemy zrobić, wówczas efekt jest odwrotny - nasze życie staje się coraz bardziej ograniczone i mamy coraz mniej mocy. Ta wytrwałość, która sprawia nagle, że życie ma coraz więcej sensu, jest naprawdę ważna.
Po wytrwałości przychodzi kolej na medytację. Moglibyśmy pomyśleć, że szczodrość, właściwy sposób życia i cierpliwość wystarczą. Te działania nie oświetlają jednak wszystkich ciemnych kątów w naszym umyśle, w których kryją się prawdziwi złoczyńcy - przeszkadzające uczucia. Czasami rabusie ci przejmują kontrolę nad nasz naszą mową i ciałem, na skutek czego mówimy i robimy różne żałosne rzeczy. Potrzebujemy więc czegoś, co oświetliłoby wszystkie owe zakamarki - medytacji. Nie jest to jeszcze najwyższa i pełna mocy medytacja, która przyciskałaby wszystkie ważne przyciski w naszej podświadomości, ale mimo to ma bardzo głębokie znaczenie, ponieważ dzięki niej rozwijamy dystans do własnych emocji. Dzięki niej będziemy w stanie dostrzegać, jak się pojawiają, rozgrywają i z powrotem rozpuszczają - zobaczymy, iż nie mają żadnej esencji. Jeżeli zobaczymy ów proces w medytacji, będziemy później w stanie dostrzegać go również w życiu - doświadczając czegoś naprawdę bolesnego albo szkodliwego zobaczymy, że tego uczucia nie było wcześniej, w tej chwili nie ma ono żadnej esencji i wkrótce znowu zniknie.
Jednak to również nie wystarczy. Chociaż często myślimy, że stosując jedynie medytację dotrzemy do celu, w rzeczywistości potrzebujemy czegoś jeszcze.
Działając bez mądrości przypominamy nogi, które biegną przed siebie bez celu. By rzeczywiście się rozwijać, potrzebujemy oczu - zrozumienia, że czynienie dobra jest rzeczą naturalną, ponieważ wszystko, co wysyłamy w stronę świata, będzie do nas powracało. Jeżeli dzielimy się z nim tym, co dobre i wspaniałe, wszyscy odniosą w ten sposób pożytek - również my sami. Jeśli natomiast zrobimy coś głupiego i szkodliwego, wszyscy będą cierpieć. Zrozumienie tego punktu jest bardzo pożyteczne.
Diamentowa Droga jest czymś naprawdę wspaniałym - dzisiaj będziemy mówić właśnie o niej. Wielcy starzy nauczyciele, od których ja się uczyłem, rozumieli ją w rzeczywistości inaczej, niż wielu khenpo, którzy nauczają jej dzisiaj - ci postrzegają ją często jako mahajanę połączoną z metodami. Moi nauczyciele lub też ci starzy, najwięksi mistrzowie uważają, że jest to system sam w sobie, że ma swój własny pogląd, swoją własną drogę i swoje własne metody. Opinie na ten temat są bardzo różne. Niektórzy nauczyciele dzogczen, jak np. Namkaj Norbu Rinpocze mówią nawet, że nauki Wielkiej Doskonałości nie pochodzą od Buddy, lecz wywodzą się z tybetańskiego szamanizmu, z bonu. Niektórzy lamowie nie są nawet pewni, czy nauki Wielkiej Pieczęci należą do Diamentowej Drogi, czy też nie. Ja sam jestem przekonany, że sposób w jaki my praktykujemy Diamentową Drogę, łączy ze sobą wszystkie poglądy i metody. W Wadżrajanie rozumiemy, że wszyscy mają naturę buddy. Dzięki inicjacji lub błogosławieństwu jesteśmy w stanie pojąć podstawową czystość zjawisk i musimy jedynie nauczyć się postrzegać świat w ten sposób. Następnie cała praca polega na tym, byśmy umocnili ów wgląd w umyśle i już nie opuszczali tego poziomu.
Błogosławieństwo lub inicjację Diamentowej Drogi możemy także utracić - dzieje się tak wtedy, gdy opuszczamy Czystą Krainę, jeżeli "wypadamy" z mandali. Jeśli rzeczywiście myślimy źle o innych, jeżeli postrzegamy ich jako nieciekawych, trudnych i dziwacznych, wówczas utracimy ten poziom. Myślę, że zawsze powinniśmy starać się widzieć coś ważnego i pełnego znaczenia w każdej sytuacji. Musimy zawsze rozumieć, że zwierciadło znajdujące się za odbiciami jest znacznie bardziej fantastyczne niż najpiękniejsze odbicie na jego powierzchni. Kiedy urzeczywistnimy naturę umysłu, wówczas przjawią się wszystkie jego doskonałe właściwości i staniemy się buddami. W Diamentowej Drodze chodzi o umocnienie czystego poglądu, postrzeganie wszystkiego na najwyższym poziomie i zachowywanie się tak, jak budda wśród buddów, aż do dnia, w którym naprawdę będziemy w stanie patrzeć na świat, tak jak oni. To jest nasza główna praktyka. Jednocześnie powinniśmy utrzymywać związek z nauczycielem oraz z innymi praktykującymi. Działa to tak, jakbyśmy byli przywiązani do bardzo mocnego pociągu, który bez wątpienia pociągnie nas za sobą. Jeżeli złamiemy swoje związki, będziemy przypominać małą łódkę bez kompasu, miotaną przez wiatr gdzieś na oceanie.
Ważne jest, by nasz nauczyciel był przejrzysty, by robił to samo co mówi - wtedy wszyscy będą wiedzieli, jaki naprawdę jest i będą mogli zdecydować, czy chcą mieć takiego nauczyciela, czy też nie. W ten sposób działa Diamentowa Droga.
Istnieje pewien przykład, który pomaga to zrozumieć - przykład z amebą. Znajdujemy w buddzie, lub w nauczycielu jakąś szczególną właściwość, która nas pociąga. Używamy tej jego cechy jako inspiracji - najpierw urzeczywistniamy właśnie ją, a potem dzięki zaufaniu, oddaniu i innym właściwościom cała ameba dołącza do tego, co już zrealizowaliśmy i w rezultacie w pełni docieramy na ostateczny poziom.
Jeżeli chodzi o mnie i o Hannah, to jesteśmy tym, kim jesteśmy dzisiaj, przede wszystkim z jednego powodu - dlatego, że byliśmy w stanie postrzegać Karmapę jako buddę. To była nasza moc i to ona sprawiła, że mogliśmy przekształcić bardzo wiele rzeczy w krótkim czasie. Jeżeli to potraficie, wasz rozwój będzie szybki. Z drugiej strony, jeżeli ludzie są w stanie postrzegać lamę w ten doskonały sposób, a on nagle zacznie zachowywać się dziwnie, wówczas stracą zaufanie i minie dużo czasu, zanim znowu je odzyskają. W tym biznesie trzeba być uczciwym, ponieważ Diamentowa Droga jest drogą identyfikacji. Jest bardzo szybka, gdyż praktykując ją używamy wszystkich mocy, które posiadamy. Na poziomie Małej Drogi unikamy problemów i staramy się doświadczyć spokoju, w Wielkiej Drodze próbujemy rozwinąć mądrość i współczucie, a na poziomie Diamentowej Drogi wykorzystujemy wszystkie nasze właściwości - marzenia, moc, seksualność, odwagę itd. Jest to wspaniała ścieżka, bardzo wartościowa i pełna głębokiego znaczenia. Jak więc powinniśmy nią iść?
Jeżeli spojrzymy na ludzi, którzy mają zaufanie do swojej natury buddy i są w stanie postrzegać zjawiska w pozytywnym świetle, okaże się, że można ich podzielić na dwie grupy - jedni mają umysł bardziej abstrakcyjny, inni natomiast bardziej "figuratywny". Mówi się również czasami, iż istnieją ludzie "cyfrowi" i "analogowi". Ci pierwsi rozumieją zjawiska przede wszystkim w sposób konceptualny, drudzy natomiast przez formy.
Ci o "cyfrowym" umyśle, powinni spoglądać w jego naturę w sposób bezpośredni, korzystając z nauk Wielkiej Pieczęci. Jeżeli ktoś wprowadził już do umysłu wystarczającą ilość dobrych wrażeń, będzie w stanie wejść na ten najwyższy poziom - kiedy usłyszy, że jego umysł jest jasnym światłem, poczuje, że takie podejście jest mu bliskie, że ma dla niego rzeczywiście głębokie znaczenie i osiągnie cel.
Istnieją również inni ludzie, którzy mają silniejsze poczucie realności zjawisk - często posiadają oni zdolności artystyczne. Ci będą woleli stopniowo przejść od zwyczajnego, pomieszanego świata do czystej rzeczywistości i dopiero z tego poziomu skoczyć w otwartą przestrzeń ostatecznej natury rzeczy. Ci praktykujący będą pracowali z fazą budowania i z fazą spełniającą.
Na tym poziomie pozwalamy najpierw, aby w przestrzeni przed lub nad nami pojawiła się forma buddy, którego właściwości chcemy w sobie przebudzić. Następnie budujemy pomiędzy nim a nami pomost wibracji dzięki mantrze, wreszcie rozpuszczamy buddę, stapiamy się z nim i dzięki zaufaniu do nauczyciela spoczywamy w otwartej przestrzeni. Potem przechodzimy znowu do aktywnej fazy medytacji i pozwalamy pojawić się światu jako Czystej Krainie, postrzegamy wszystkich jako buddów - jesteśmy bogatymi, a nie biednymi, ludźmi i znajdujemy się w sytuacji "zarówno to, jak też tamto", a nie "albo - albo", jak dawniej.
Niektórzy ludzie myślą, że jeśli będą dużo medytować, to takie zwyczajne rzeczy, jak np. bycie dobrym, nie będą już miały szczególnego znaczenia. Mam nadzieję, że nie zabrzmię w sposób nudny albo moralizatorski, ale moje doświadczenie jest inne - mówi mi, że każde, nawet najmniejsze, dobre działanie dla innych staje się coraz bardziej ważne. Oczywiście, możemy osiągnąć taki poziom, na którym wszystko po prostu swobodnie przepływa i karma nas już nie ogranicza. Nie o to tutaj jednak chodzi - chodzi o to, byśmy przynosili pożytek istotom. Dlatego wszystkie, nawet najmniejsze, dobre działania dla innych mają ogromne znaczenie.
Czy medytacja wglądu - laktong - należy raczej do Mahajany czy też do Wadżrajany?
Lama Ole Po pierwsze, nie możesz naprawdę wykonywać medytacji laktong. Możesz wykonywać medytację szine i w ten sposób stworzyć podstawę dla laktong. Uzyskiwanie wglądu przypomina poznawanie pięknej kobiety - jeżeli biegamy za nią, zadzwoni po policję, jeżeli jednak zaparkujemy przed nią nasze porsche i położymy na dachu książeczkę czekową, przyjdzie do nas sama. O to chodzi. Laktong jest czymś, czego nie można schwytać, nie można medytować "na wgląd". Można jedynie utrzymywać umysł skupiony na jednej rzeczy i uspokajać go - z tego stanu, przypominającego filiżankę kawy, którą już więcej nie potrząsamy, wyłoni się następnie wgląd.
Można powiedzieć, że praktyka laktong, czy też wipassana, nauczana jest głównie w szkołach Therawady - ma przynieść wolność od własnych problemów i stan arhata. W Mahajanie stosuje się ją przede wszystkim do przynoszenia pożytku innym - podobnie jest w mahamudrze sutr. W szkole Kagyu tak często jej nie używamy, inaczej jest w Gelugpie.
W Diamentowej Drodze chodzi, przede wszystkim o doświadczenie radości i przestrzeni. Tutaj przejrzysty wgląd nie musi być konceptualny, lecz powinien poruszać nas jako całość. Kiedy jesteśmy rzeczywiście świadomi naszego umysłu, odczuwamy gorąco w brzuchu lub też na szczycie głowy, albo przyspieszone bicie serca. Zanim zaczniemy mówić o Diamentowej Drodze, musi się pojawić jakieś pełne błogości doświadczenie - jeżeli brakuje owego fizycznego poczucia szczęścia, czy też rozkoszy, wówczas Diamentowa Droga jeszcze się nie wydarzyła.
Znacie na pewno filozoficzne poglądy szentong i rantong. Na poziomie szentong madjamaki, którym zajmują się gelugpowie, po prostu wszystko stopniowo się rozpuszcza, aż praktykujący dochodzi do pustki, do nicości. Jest to, oczywiście świetna gimnastyka dla mózgu, ale ludzie Zachodu tego podejścia nie lubią, bo przypomina im ono wpadnięcie w czarną dziurę, w której nic się nie dzieje. Jeżeli jednak użyjemy do medytacji całości naszego umysłu, a nie tylko jego intelektu, będziemy mieli inne doświadczenia - zobaczymy, że w im większym stopniu uda nam się zetrzeć kurz z powierzchni zwierciadła, tym wyraźniej będzie lśniło ono samo. Kiedy rzeczy pojawiające się w naszej świadomości odchodzą, wówczas ich miejsce zajmuje pełna błogości moc samego umysłu. To jest to jogiczne przeżycie szentong - doświadczenie, iż przestrzeń jest sama w sobie radością, błogością, a nie nicością, jak mówią analizy intelektualne.
W naszej Linii do opisania natury umysłu używamy często słowa "detong". "Deła" oznacza po tybetańsku błogość, radość, a "tongpani" pustość. Chodzi o to, że doświadczenie przestrzeni nie jest doskonałe, dopóki nie towarzyszy mu błogość. Intelektualny pogląd rantong mówi, że wszystko jest puste w swojej naturze, natomiast całkowitym doświadczeniem jogina jest szentong - słowo to oznacza " pusty i jeszcze coś". Jeżeli odbicia, które pojawiły się na powierzchni zwierciadła odejdą, wówczas promieniująca moc samego lustra stanie się jeszcze silniejsza. Jeżeli fale na powierzchni oceanu się uspokoją, znacznie lepiej widać, jak głęboki i niesamowity jest sam ocean.
Dałeś mi szansę wyjaśnienia wielu rzeczy, dziękuję ci. Zanim pójdziemy dalej, powinniśmy chyba znowu przez chwilę pomedytować.
Czujemy bezkształtny strumień powietrza, który wchodzi i wychodzi przez czubek naszego nosa. Myślom i dźwiękom pozwalamy swobodnie przepływać, nie zajmujemy się nimi. Nie chwytamy i nie odpychamy, nie oczekujemy i nie obawiamy się. Po prostu czujemy bezkształtny strumień powietrza, który wchodzi i wychodzi przez czubek naszego nosa.
Rozumiemy cztery ważne prawdy, które nadają kierunek naszemu życiu.
Najpierw, zdajemy sobie sprawę z tej wielkiej, drogocennej szansy, którą mamy tu i teraz. Urodziliśmy się w takim czasie i miejscu, że możemy pracować z naszym umysłem, zmienić go, rozwinąć i osiągnąć poziom, z którego będziemy w stanie pomagać innym.
Następnie, zdajemy sobie sprawę z przemijania, z tego że powinniśmy wykorzystać tę szansę teraz.
Rozumieny również przyczynę i skutek, to że nieustannie sami stwarzamy nasze życia.
I wreszcie, uświadamiamy sobie dlaczego pracujemy z umysłem. Robimy to, ponieważ oświecenie jest jedyną trwałą radością. Rownoczśnie niewiele możemy zrobić dla innych, dopóki sami jesteśmy pomieszani i cierpimy.
Widzimy, że nie zawsze potrafimy panować nad tym co wydarza się w naszm umyśle tak, jak byśmy tego chcieli. Dlatego pragniemy uczyć się od tych, którzy mogą nas tego nauczyć.
Przyjmujemy Schronienie w celu, który chcemy osiągnąć - w buddzie.
W jego naukach, które sprawiają, że stajemy się tacy jak on.
W naszych przyjaciołach na drodze, szczególnie w bodhisatwach, którzy mogą nam naprawdę pomóc.
I wreszcie przyjmujemy Schronienie w lamie, którym w naszym przypadku, jest zawsze Karmapa. Nie jako bóg albo osoba, lecz jako zwierciadło dla naszego umysłu.
Teraz wszystko coraz bardziej rozpuszcza się w przestrzeni. Znika poczucie stałego ciała. Nasi przyjaciele dookoła, ziemia pod nami, wszystko coraz bardziej znika. Pozostaje tylko świadomość, promieniująca i otwarta, bez centrum ani, granic.
Teraz, z tej przestrzeni,wyłania się nasz umysł jako Jeszie Kandro. Pojawiamy się jako czerwona, żeńska, przejrzysta forma w pozycji tańca. Nasza lewa noga opuszczona jest ku dołowi, a prawa uniesiona ku górze. W lewej ręce, przy sercu, trzymamy czarę z nektarem wyzwolenia, a w prawej zakrzywiony nóż, w pewnej odległości od ciała. Na czole mamy dodatkowe, pionowe, oko i trojgiem oczu patrzymy w nieograniczoną przestrzeń. Włosy opadają nam swobodnie na ramiona. Jesteśmy świadomi tego ciała, które uczynione jest z cienkiej warstwy czerwonego światła, które jest puste. Teraz czujemy wgląd.
W naszym sercu pojawia się następnie kwiat lotosu, a nad głową piękne, tęczowe obłoki. Pośród nich, siedzi Karmapa w swej XV formiej jako Kacziab Dordże, i patrzy w tę samą stronę co my. Na głowie ma Czarną Koronę i wszystkie inne ozdoby. Siedzi w pozycji medytacyjnej, a ręce ma skrzyżowane na sercu. Pragniemy głęboko urzeczywistnić jego właściwości, szczególnie zaś to, iż nasz umysł jest jasnym światłem. Kiedy Karmapa czuje nasze życzenia, uśmiecha się i tanecznym ruchem opada w dół spośród tęczowych chmur. Teraz tańczy w dół poprzez naszą głowę. Teraz jest w gardle. Teraz, w górnej części naszej klatki piersiowej, aż wreszcie opada na kwiat lotosu w naszym sercu. Siedzi tunw pozycji medytacyjnej, z rękoma skrzyżowanymi na sercu, w Czarnej Koronie i patrzy w tą samą stronę, co my. Teraz, stopniowo płatki kwiatu lotosu zamykają się wokół niego. Karmapa zaczyna promieniować w pełen mocy sposób. Czarna Korona i jego złociste ciało promieniują we wszystkich kierunkach. Następnie kwiat lotosu zaczyna żarzyć się czerwonym światłem. To światło jest coraz silniejsze, aż wreszcie staje się białe. Teraz jest przejrzyste, i wypełnia całe nasze ciało. Wpływa do naszych rąk, do nóg i do głowy. Wreszcie jest obecne w całym naszym ciele. Wypełnia każdy włos i każdy por skóry. Promieniujemy tym światłem na zewnątrz i wypełniamy nim całą przestrzeń. W ten właśnie sposób medytujemy. W sercu Czerwonej Dakini, którą jesteśmy, siedzi Karmapa, jego światło wypełnia lotos, wypełnia nas, wypełnia świat. Spoczywamy w tym.
Teraz, kiedy przychodzi czas przebudzenia się rano, albo kiedy pragniemy zakończyć medytację, światło powraca, przybywa do nas ze wszystkich stron. Wreszcie pozostaje po prostu otwarta przestrzeń. Światło wpływa do naszego żeńskiego, stojącego ciała. Ciało znika. Teraz światło wpływa ze wszystkich stron do lotosu i lotos się rozpuszcza. Następnie wpływa do formy Karmapy i on również znika. Pozostaje jedynie świadomość - bez centrum i granic. Istnieje tylko otwarta, jasna przestrzeń i nią właśnie jesteśmy.
Teraz znowu, tak jak ryba wyskakująca z wody, pojawia się świat, czysty i doskonały. Pojawia się to piękne miejsce. Każdy atom wibruje radością i jest utrzymywany w całości przez miłość. Teraz pojawiają się wszystkie istoty. Każda z nich ma naturę buddy, niezależnie od tego, czy o tym wiedzą, czy też nie. Umysł każdego jest, naprawdę, jasnym światłem. Coraz wyraźniej, odczuwamy nasze własne ciało. Istnieje jednak olbrzymia różnica między czasem z przed medytacji, a tym jak doświadczamy śwata teraz. Wtedy myśleliśmy, że jesteśmy naszymi ciałami i dlatego byliśmy narażeni na zranienie przez starość, chorobę, śmierć i stratę. Teraz myślimy inaczej - teraz mamy nasze ciała. Wiemy, że nasze ciało i mowa są narzędziami przynoszącymi pożytek innym. Jesteśmy tym przejrzystym światłem, które było świadome również wtedy, kiedy nie było żadnej formy. To światło nigdy się nie narodziło i nigdy nie będzie mogło umrzeć. Właśnie ono jest świadome tej sytuacji - tu i teraz. Jeżeli chcemy, w centrum naszej klatki piersiowej, na dysku księżyca, siedzi XV Karmapa i patrzy w tę samą stronę, co my. Z każdej jego strony stoi jedna partnerka. Zadowolony bawi się słońcem i księżycem. Możemy utrzymywać to w umyśle. Wreszcie pragniemy aby wszystko, co się tu wydarzyło, stało się nieograniczone, aby dotarło do wszystkich istot, rozpuściło ich cierpienie i dało im jedyną, trwałą radość - radość rozpoznania natury umysłu.
Ludzie potrzebują różnej ilości czasu, by zrozumieć, że ponieważ absolutna prawda musi być taka sama we wszystkich czasach i miejscach, muszą mieć naturę buddy. Niektórzy natychmiast mają do tego głębokie zaufanie, inni natomiast mówią: "Tak, ale"...
Czasami są o tym przekonani, potem znowu tracą tę pewność, itd. Ponieważ umysły ludzi pokryte są większą albo mniejszą ilością zasłon, poziom zaufania do własnej natury buddy jest u wielu osób różny.
Tym spośród swoich uczniów, którzy mieli go niewiele, Budda przekazał krijatantrę. Praktykujący na tym poziomie spotykając Buddę nie czują się tak, jakby spotkali przyjaciela, lecz jakby spotkali kogoś, kto jest lepszy, wspanialszy od nich - mają wrażenie, że sami są mali i patrzą na kogoś, kto jest ogromny. Boją się, żeby ten olbrzym nie wpadł w gniew, albo po prostu sobie nie poszedł. Unikają więc wielu działań po to, by ten duży facet sobie nie pomyślał, że chcą być mu równi - nie śpią na wysokich łóżkach, nie jedzą określonych rzeczy itd. Ich praktyka jest pełna rytuałów i detali, a faza stopienia się na końcu medytacji nie jest tak pełna i wszechogarniająca.
Jeżeli karma ludzi była lepsza, jeśli mieli większy potencjał i więcej zaufania do natury umysłu, Budda dawał im nauki, które noszą nazwę czariatantry. Na tym poziomie, w fazie mantry, budda na którego medytował praktykujący, zawsze znajdował się nad nim, a do fazy stopienia dochodziło zawsze na końcu sesji.
Jeżeli jego uczniowie mieli jeszcze więcej zaufania, przekazywał im jogatantrę. Mogli już prawie spojrzeć w oczy buddzie i być nim sami w fazie powtarzania mantry. W obrębie tych trzech pierwszych klas tantr, praktykujący medytują na pojedynczych buddów, ponieważ nie są w stanie zobaczyć wszystkiego na czystym poziomie - szczególnie trudno jest im postrzegać w czysty sposób seksualność.
Jednak na najwyższym poziomie, w mahaanuttarajogatantrze, medytuje się już na formy zjednoczone. Tutaj potrafimy widzieć wszystko jako doskonałe. Dzięki praktykowaniu tej klasy tantr można osiągnąć oświecenie w ciągu jednego życia - na tym poziomie wszelkie rodzaje dwoistości - to, co męskie i to, co żeńskie - stają się jednością.
Ten najwyższy poziom nauk składa się z trzech dróg. Ciekawe jest to, że aż do osiągnięcia oświecenia, w naszym umyśle utrzymują się pewne silne tendencje. Okazuje się, że ludzie zwykle kierują się w życiu przywiązaniem, niechęcią lub pomieszaniem. Ja, na przykład, należę w pełni do typu pożądania. Jeżeli zrobicie jedną dobrą rzecz, będę o tym pamiętał, jeżeli natomiast zrobicie dziesięć takich, które mi się nie spodobają, to prawdopodobnie i tak o nich szybko zapomnę. Mój umysł od razu odrzuca każdy nieciekawy program, który się w nim pojawia. Myśli: "prawdopodobnie w tym programie jest jakiś błąd, w rzeczywistości najwyższa prawda jest zawsze najwyższą radością", i natychmiast się go pozbywa. Natomiast, kiedy pojawia się coś przyjemnego, mój umysł myśli: "to musi być prawdziwe i pełne znaczenia" i zapisuje ten program. To nie oznacza, że biegam przez cały dzień w dwóch lewych butach w kółko, albo jadę po lewej stornie szosy w kraju, w którym obowiązuje ruch prawostronny. Chodzi o to, że całkowicie ufam mądrości mojego ciała i mowy - kiedy muszę skoczyć do przodu i zrobić coś nieprzyjemnego, robię to bez wahania. Jestem pewien, że mądrość jest już w tym działaniu obecna.
Użyłem samego siebie jako przykładu, ponieważ jestem bardzo typowym przykładem. Istnieją jednak również inni dobrzy obywatele, których umysł jest całkowicie odmienny. Pamiętają wszystkie te rzeczy, których nie lubią. Inni z kolei, nie wiedzą co im odpowiada, a co nie - są przez cały czas pomieszani. Nasza praktyka będzie zależała od tego, jacy jesteśmy.
Jeżeli jesteśmy typami pożądania, wówczas czymś naturalnym będzie dla nas pracowanie z matczynymi tantrami. Tutaj fazie budowania będziemy poświęcać mniej czasu, natomiast faza spełniająca, faza stopienia się z buddą, będzie długa. Ponieważ ogólnie mamy już wiele zaufania, stopienie się z buddą i spoczywanie w tym stanie, będzie dla nas bardzo łatwe.
Kiedy jednak jesteśmy typem raczej gniewnym, chcemy być pewni, że nie zostaniemy oszukani. Najpierw wszystko dokładnie badamy, przede wszystkim zabezpieczamy się, sprawdzając szczegóły. Fazie stopienia się nie poświęcamy natomiast tak wiele energii, ponieważ nie jesteśmy pewni, czy spoczywanie w przestrzeni nie jest przypadkiem związane z jakimś niebezpieczeństwem. To, co teraz mówiłem, dotyczyło tantry ojcowskiej.
Jeżeli ludzie są pomieszani, wówczas praktykują przede wszystkim tantry niedualne - w nich faza budowania i faza spełniająca są mniej więcej tej samej długości. Trzeba być też świadomym wielu elementów medytacji, by umysł nie odpływał w którąś ze stron. To są różne sposoby praktykowania medytacji foremnej.
Jeżeli chodzi o medytację bezforemną, o spoglądanie bezpośrednio w umysł, ludzie pełni pożądania będą szczególnie silnie przyciągani do jego bogactwa - do tego, że umysł potrafi tak wiele wiedzieć i doświadczyć, że tak wiele wspaniałych rzeczy się w nim przez cały czas dzieje.
Ludzi gniewnych będzie pociągała, przede wszystkim prostota umysłu, będą starali się usunąć z niego jak najwięcej rzeczy, by otworzył się przed nimi nie przesłonięty niczym, swobodny widok.
Pomieszani ludzie nie będą doświadczali żadnego pojedynczego uczucia, które byłoby wystarczająco silne, by wyprowadzić umysł poza wszystkie przeszkody - będą musieli iść naprzód stopniową ścieżką zrozumienia i oczyszczania umysłu krok po kroku.
Te trzy drogi, które przed chwilą opisałem, nazywają się po tybetańsku czakczien, dzogczien i umaczienpo. W jaki sposób możemy je zastosować w codziennym życiu? Jeżeli jesteśmy typami pragnienia, nasz umysł będzie tworzył wiele bogactwa i będzie koncentrował się na bogactwie, powinniśmy więc pamiętać, że wszystkie zjawiska są przemijające. Powinniśmy również dzielić się całym naszym szczęściem i powodzeniem ze wszystkimi istotami.
Jeśli jesteśmy typami gniewu, potrzebne nam będzie współczucie i zrozumienie, że ludzie są czasami trudni nie dlatego, że są źli, lecz dlatego, że są pomieszani. Tak czy owak wszystkie trudności, których nam przysparzają, prędzej czy później, spadną z pewnością na ich własne głowy.
Ludzie pełni pomieszania powinni posługiwać się zasadą: "pierwsza myśl to najlepsza myśl". Powinni wystrzegać się niepotrzebnych myśli, wątpliwości i koncepcji i rozwijać się stopniowo, krok po kroku. To są trzy różne drogi prowadzące do stanu buddy - foremna, bezforemna i praktyczna. Większość ludzi kieruje się mieszanką tych trzech głównych uczuć, inni zaś są przede wszystkim zazdrośni albo dumni. Wszystkie te uczucia wyłaniają się z podstawowej niewiedzy - to z niej bierze swój początek cała owa gra: "lubię - nie lubię". Ta głupota prowadzi również do dumy. I jeżeli już o tym mówimy - istnieją trzy rodzaje dumy. Pierwsza nas ogranicza i sprawia że jesteśmy samotni - ta każe nam wierzyć, że jesteśmy lepsi i ważniejsi od innych. Druga sprawia, że zawsze znajdujemy się w dobrym towarzystwie - pozwala nam postrzegać doskonałe właściwości w innych. Trzeci rodzaj dumy - tak zwana duma diamentowa - jest nam potrzebna, jeżeli chcemy rzeczywiście używać metod Diamentowej Drogi. Dzięki niej rozumiemy, że wszyscy mają naturę buddy i że wszystko jest doskonałe. Jest ona naprawdę ważna na naszej ścieżce.
Myślę, że to była pełna prezentacja Diamentowej Drogi.