MoskwaAutor: Lena Leontiewa
Lama Ole odwiedził Moskwę już w 1989 roku. Świadkowie tego pierwszego wykładu mówią, że odbył się on w pewnej pracowni architektonicznej
na terenie prawosławnego klasztoru, położonego zresztą w odległości kilkuset metrów od naszego dzisiejszego ośrodka. Większość
publiczności podobno niezbyt dokładnie zdawała sobie sprawę z tego, w czym biorą właśnie udział. Widząc że na spontaniczną
otwartość i głębokie zrozumienie nie można jednak liczyć, Ole w pewnym momencie wyciągnął butelkę dobrego koniaku, którą przedtem
dostał w prezencie, otworzył ją i poczęstował wszystkich obecnych. W ten sposób spotkanie upłynęło w przyjaznej i życzliwej
atmosferze.
Pierwsza prawdziwa grupa Kagyu powstała dopiero w 1991 roku. Medytacje odbywały wówczas u Larysy - w jedynym pokoju mieszkała
gospodyni z dwojgiem dzieci, a czasami również koczowali co bardziej egzotyczni buddyści. Niezbyt długie medytacje szybko
ustępowały miejsca bardzo długim rozmowom przy stole kuchennym. Pojawienie się w ośrodku kilku młodych i sceptycznych fizyków
sprawiło, że medytacje stały się wyraźnie dłuższe, a rozmowy krótsze i mniej ezoteryczne. Z czasem pojawiła się dobra tradycja
niedzielnych "odosobnień" - zbieraliśmy się w przedszkolu na Białoruskiej, robiliśmy pokłony, w przerwie piliśmy herbatę i
dużo się śmialiśmy. Wówczas jeszcze popularna była nieskomplikowana buddyjska dyscyplina - zaczynać jednocześnie. Nikt się
nie spóźniał, ponieważ wszyscy rzeczywiście lubili wspólne śpiewanie.
Po kilku latach Larysa poczuła się zmęczona głośnym buddyjskim towarzystwem, które odwiedzało ją prawie codziennie i czasem
nie chciało wieczorem wracać do domu. Musieliśmy poszukać innego miejsca do medytacji. Przez parę miesięcy spotykaliśmy się
w pokoju " Paradoksa", we wspólnym mieszkaniu z sąsiadami, gdzie za ścianą na przemian burzliwie kłóciła się i wzruszająco
godziła para alkoholików. Następnie, wdzięczni gospodarzowi za gościnność (ciekawa jestem, gdzie jest teraz), przenieśliśmy
się do mieszkania naszej niemieckiej Tani. Dzięki jej szczodrości oraz cierpliwości mieszkańców ośrodka - Iry i Andrieja -
przez pięć lat korzystaliśmy z gompy i dwóch czyściutkich, przytulnych pokoi. Ten ośrodek odwiedzili Lama Ole i Hannah, Tseczu
Rinpocze, Szamarpa i Topga Rinpocze - wszyscy zostawili w nim dużo błogosławieństwa!
W owych czasach nie byliśmy wcale zorganizowani. Wkrótce okazało się, że w Moskwie istnieje jeszcze druga grupa uczniów Olego
- tak zwana "Taganka". Jej przedstawiciele pojawiali się od czasu do czasu na wykładach Olego i podróżujących nauczycieli
- kolorowy tłum o bardzo artystycznym wyglądzie kojarzył się z techno, plażą i "trawą". Trzymali się razem, nie szukali specjalnie
kontaktu z resztą sangi...Po pewnym czasie jednak nasze grupy, tak niepodobne do siebie, zaczęły się do siebie zbliżać i ostatecznie
połączyły się w jedną szczęśliwą całość, kiedy...
...dostaliśmy w prezencie mieszkanie. Nikt z nas nie wyobrażał sobie, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Szukaliśmy większego
pomieszczenia przez jakiś czas (nawet Ole w pewnym momencie powiedział, że już wypadamy z okien w naszym starym ośrodku),
ale finansowo mogliśmy sobie pozwolić najwyżej na wynajęcie jakiejś piwnicy - moskiewskie ceny każdego chyba potrafią przyprawić
o zawrót głowy...
I nagle Witalik zadzwonił do naszego ówczesnego prezydenta, Andrieja, i po prostu zaprosił go do siebie do biura. Andriej
przyszedł. Zaczęła się nic nie znacząca rozmowa. Po jakimś czasie wyszli z biura i poszli przed siebie jedną z ulic. Skręcili
za jakiś róg, weszli przez bramę na klatkę schodową, potem na piętro i zatrzymali się przed drzwiami - pomalowanymi na brązowo
zgodnie z kanonem socjalistycznej estetyki. Witalik zaczął je otwierać i kiedy klucz nie chciał się obracać, powiedział coś
dziwnego: "Przede wszystkim będziecie musieli wymienić zamek". Andriej nie zrozumiał. Za drzwiami mieściło się olbrzymie,
puste mieszkanie, zupełnie zrujnowane i pogrążone w ciemności. "Wejdź i obejrzyj" - powiedział Witalik. Andriej znowu nie
zrozumiał, ale bez sprzeciwu obszedł parę pokoi (godzinę później, kiedy jeszcze w szoku dzwonił do mnie z tą niewiarygodna
wiadomością, nie pamiętał nic: ani na którym piętrze mieszkanie się znajduje, ani ile ma pokoi, pomylił nawet ulicę). Witalik
tymczasem cierpliwie czekał około drzwi. Na widok wracającego Andrieja zapytał: " No i jak?"" Super" - odparł Andriej, nadal
nic nie rozumiejąc. " Z remontem dacie sobie chyba radę sami?" W tym momencie prezesa olśniło. " Ile kosztuje?" - zapytał,
czując się tak, jakby wisiał w powietrzu. " 200 tysięcy" - spokojnie odpowiedział Witalik, patrząc nieco dziwnie. Oczywiście,
chodziło o dolary. " No" - Andriej podrapał się w głowę - " teraz zostało nam tylko znaleźć pieniądze". " Zapłacę" - powiedział
Witalik...
I tak się stało. Remont rzeczywiście zrobiliśmy sami, za własne pieniądze. Na początku wydawało się, że będzie to trwało kilka
żywotów: zgniłe ściany, 150 metrów kwadratowych dziurawej podłogi z wypaczonego parkietu, wszędzie kurz i stary tynk, wesołe
kolory z epoki wczesnego Breżniewa itd. Gazety, które znajdowaliśmy na ścianach między kolejnymi warstwami tapet, opowiadały
całą szaloną historię komunistycznej Rosji. Najstarsze z nich (naklejone bezpośrednio na ścianę) pochodziły z 1917 roku. Wymieniliśmy
wszystko - okna, drzwi, podłogę, ściany, sufit, wszystkie rury i przewody elektryczne.
Jednocześnie mieszkaliśmy tam - cztery osoby, które bardzo lubiły się nawzajem... Postanowiliśmy, że będziemy płacić za swoje
pokoje sumę półtora raza przewyższającą ogólnie przyjętą cenę - w ten sposób pojawiły się pieniądze na remont. Inne osoby
również dawały coś od siebie, nie zapomniał o nas także Witalik, kontynuując swoją aktywność bodhisattwy.
Ten wspólny wysiłek przyniósł bardzo dużo rozwoju. Wreszcie poznaliśmy się nawzajem, nauczyliśmy się współpracować, nabraliśmy
do siebie prawdziwego zaufania. Nigdy w trakcie całej budowy nie mieliśmy problemów finansowych - ludzie po prostu przychodzili
i dawali pieniądze, bez żadnych " oficjalnych" akcji i apeli. Prawdopodobnie pomogła w tym bardzo rada Lamy Ole, żebyśmy od
razu przenieśli medytacje do nowej, wówczas naprawdę brzydko wyglądającej gompy. Trzy razy w tygodniu wszyscy widzieli, na
co są wydawane ich dolary i ruble - ten widok był dla nich źródłem nowej inspiracji. Wszystko wzrastało... Kiedyś chcieliśmy
policzyć wszystkie osoby, które uczestniczyły w naszym remoncie, chociażby przez jeden dzień. Nie udało się. Mamy jedynie
listę miast, których zainwestowali swoją energię w nasz ośrodek - widnieją na niej 32 miasta z 10 krajów świata!
Dzisiaj moskiewski ośrodek jest całkowicie odnowiony - jasny i nowoczesny. Medytujemy codziennie, na medytacje przychodzi
od 50 do 100 osób. Kilka razy zmieniła się już załoga mieszkańców ośrodka. Jako jedyna mieszkam tu od początku. Trochę " starszy"
ode mnie był tylko czajnik elektryczny, ale zepsuł się tydzień temu po 3 latach ciężkiej i oddanej pracy. Ponieważ ciągle
przychodzi dużo nowych osób, zamierzamy wywiesić na jednej ze ścian historię ośrodka, ze zdjęciami i imionami przyjaciół,
żeby wszyscy wiedzieli, skąd się wzięły równe, białe ściany, jasne drewniane podłogi, nowe prysznice... I żeby odbył się przekaz.