2200 kilometrów do Dełaczien
Autor: Żwirek
To naprawdę niedaleko. Trochę pociągiem, trochę samochodem, statkiem lub motocyklem. Jak zawsze jest wiele możliwości.
Kurs poła, camping Pilone niedaleko Bari w południowych Włoszech. Przyjechaliśmy w nocy i postanowiliśmy spać na plaży. Olbrzymi, pomarańczowy księżyc gdy zasypialiśmy i takie samo słońce wczesnym rankiem. Kąpiel w morzu, muszle, nagie dziewczęta, ekstremalnie ciepło. Tak mógłby się zaczynać mój "Dzień świstaka". A później...?
Droga pomiędzy palmami, namiot wielkości kawiarni w Kucharach i Lama z mikrofonem przymocowanym do głowy i z wielką tanką Buddy Amitaby trzepocącą na wietrze nad głową.
Rozpoczął się kurs poła.
Przyjechało około 350 osób, w większości niemieckojęzycznych choć i Słowianie stanowili silną grupę - szczególnie nocami...W obliczu całkowitej i szczelnej izolacji - w promieniu 8 km nie było polsko-buddyjskich używek - byliśmy jedyną nacją, która błyskawicznie poradziła sobie z tym problemem.
Włochów poznawaliśmy nie tyle po języku, którym mówili, co po gwałtownej gestykulacji - zadając pytania pewna "mamma" wykonywała szczególny ruch przypominający uruchamianie pralki automatycznej i wykrzykiwała jednocześnie "programo buddismo!".
Kurs składał się z trzech trzygodzinnych sesji dziennie, oddzielonych od siebie kąpielami w morzu lub basenie i opalaniem. W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę z wyjątkowości sytuacji - jak łatwe jest wysyłanie świadomości do Czystej Krainy, jeżeli już się w niej jest!
Lama Ole również brał udział w aktywnym wypoczynku - po sesji szliśmy wszyscy skakać wśród ponad dwumetrowych fal, co było naprawdę znakomitą zabawą.
Polska grupa opanowała basen - opalające się jako jedyne nago polskie dakinie inspirowały cudzoziemców by ... przyjeżdżali do nas na kursy medytacyjne.
Wysyłanie świadomości trwało trzy dni, a przez pozostałe dwa {pierwszy i ostatni} Lama Ole udzielał nauk i odpowiadał na pytania.
Na końcu wszyscy mieli znaki powodzenia.
Co jeszcze?
Na obiad jedliśmy ośmiornice!!!!!