Graz'98Autor: Rafał Żwirek
Kiedy pod koniec lipca, wczesnym rankiem wysiadałem z pociągu, który przywiózł nas z Monachium do Graz, przeczuwałem, że właśnie
zaczyna się najciekawsza część tegorocznych wakacji. Samo miasto wyglądało co najmniej dziwnie: poprzewracane drzewa tarasowały
ulice, na chodnikach leżały połamane gałęzie, wszędzie widać było niemrawo poruszające się ekipy, usuwające skutki burzy,
która w nocy szalała nad miastem. (Jak się później okazało, tego typu burze są w Graz normalnym zjawiskiem. Aż dziwne, że
stoją tam w ogóle jakieś drzewa.). Wkrótce dotarliśmy do stare-go, leżącego w dzielnicy St. Peter, ośrodka. Jest to duży,
stojący wśród wiekowych drzew dom, otoczony ogrodem, na środku którego stoi mała stupa. Dom zamiesz-kują buddyści, a głównymi
gospodarzami są Polacy, Mirka i Piotrek. Po krótkim śniadaniu pojechaliśmy obejrzeć miejsce, w którym za dwa tygodnie miała
rozpocząć się inicjacja stupy. Był to nowy ośrodek, jedno z najbardziej interesujących miejsc, jakie widziałem do tej pory,
położona na wzgórzu, wyżej niż samo miasto Graz, stara, wiejska farma, gruntownie zmodernizowana i przebudowana. Cały kompleks
tworzą trzy domy, dwa duże, w których znajdują się: gompa, biuro, specjalny apartament Lamy Ole, wspólna kuchnia i jadalnia,
łazienki, prywatne mieszkania, i trzeci, mniejszy, służący za warsztat i pracownię. Pomiędzy tymi budynkami, głęboko w ziemi,
znajduje się zbiornik na deszczówkę, do którego podłączone są wszystkie rynny. Częstotliwość opadów w Graz gwarantuje, że
zbiornik nie wysycha, a znajdująca się w nim woda służy do spłukiwania toalet oraz jest używana do prac gospodarsko-ogrodniczych.
Dzięki temu znacznie zwiększa się oszczędność normalnej, "pitnej", wody. Ciekawym technicznie rozwiązaniem jest bateria słoneczna,
która przez cały rok ogrzewa wodę i wspomaga ogrzewanie mieszkań. Większość pomieszczeń, jak i same budynki, a także drzewa
rosnące przed nimi, są zaprojektowane według zasad feng shui i energię tego miejsca odczuwa się naprawdę mocno. Same wnętrza
stanowią udane i odważne połączenie tradycyjnego, nieco rustykalnego stylu,z industrialną wielkomiejskością: z poczerniałych,
drewnianych belek wyrastają błyszczące, metalowe konstrukcje uzupełnione taflami grubego szkła, a gładkie, szpitalnie białe
ściany, sąsiadują z przybrudzoną, starą cegłą. We frontowej ścianie gompy znajduje się nawet pseudogotycka ceglana rozeta,
przesłonięta, a jakże, szkłem oprawionym w metal. I wreszcie miejsce, wokół którego w najbliższych dniach rozgrywać się będą
wszystkie wydarzenia. Stupa Tysiąca Bram. Zbudowana według projektu Wojtka, na razie tylko do połowy, z jasnego marmuru, zaskoczyła
nas swoją wielkością, znakomitym wyczuciem proporcji, fakturą, marmur został obrobiony ręcznie i w ten sam sposób wypolerowany.
Dwa tygodnie przed naszym przybyciem, w samym centrum Graz, została odsłonięta inna stupa. Inicjatorami jej powstania, byli
burmistrz miasta i ośrodek gelugpów, który również znajduje się w tym mieście. Ceremonię inicjacji przeprowadził Dalaj Lama.
Któregoś dnia pojechaliśmy ją obejrzeć, ładnie wkomponowana w teren, stanowiła na pewno duże zaskoczenie dla przypadkowego
turysty, była jednak niestarannie wykończona, a biało-złote kwadraciki mozaiki, pokrywające bumpę, sprawiały nieco jarmarczne
wrażenie...
Przed rozpoczęciem kursu, pojawiło się całe mnóstwo prac do wykonania: rozbicie namiotów, podciągnięcie prądu, zbijanie podłóg,
rozstawienie stołów i ławek, instalowanie pryszniców, toalet, itd. Mój podziw wzbudzał Piotrek, będąc kimś w rodzaju głównego
technika austriackiego ośrodka, pojawiał się wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego, cierpliwie tłumaczył, jak należy
wykonywać daną pracę, pomagał, instruował i natychmiast znikał, by robić coś jeszcze ważniejszego. Znamienne, że Polacy byli
mocno zaangażowani w pracę przed i przy kursie: Piotrek wszystkim dowodził, Mirka i Mira gotowały dla Rinpocze i Lamy Ole,
Kamil budował, Bartek i Andrzej z Katowic opanowali infrastrukturę naczyniowo-kuchenną, Maciek z Poznania zabłysnął, jako
stolarz i cieśla, a ja tradycyjnie plątałem się pod nogami. Nasz udział był więc dość znaczny, a i sami Austriacy zaskoczeni
byli siłą i skutecznością reprezentantów polskiego buddyzmu.
Dzień, w którym przyjechał Tseczu Rinpocze, był zarazem pierwszym dniem słonecznej pogody, która od tej chwili towarzyszyła
nam przez cały czas. Razem z Rinpocze przyjechali: zawsze roześmiany lama Kalsang, Tseringma, mniszka z Bhutanu oraz Budda
Lakszmi, postać znana przede wszystkim z "Mojej drogi do lamów". Miałem przyjemność poznać ją jeszcze wcześniej, w Kassel
i muszę przyznać, że ta wiekowa, ale bardzo ruchliwa dama, sprawiała wielkie wrażenie. Następne dni upłynęły pod znakiem pracy
przy stupie. Wydarzenia zmieniały się błyskawicznie-każdego dnia działo się tyle nowych rzeczy, że trudno było za wszystkim
nadążyć. Wstawaliśmy rano i do wieczora zostawaliśmy w pobliżu stupy. Pierwszą, oficjalną ceremonią, była pudża ognia -miała
ona na celu oczyszczenie miejsca i samej stupy, jeszcze przed rozpoczęciem jej wypełniania. Ceremonię przeprowadzał oczywiście
Lama Tseczu, wielką inspiracją było obserwowanie, jak Rinpocze, nieporuszony niczym góra, budował pole mocy wokół stupy i
jak bardzo integrująco oddziaływało to na wszystkich obecnych. Podobne wrażenia mieliśmy podczas, przeprowadzanej nieco później,
pudży Mahakali. Wokół stupy zbudowaliśmy rusztowanie i pomost: wszyscy zainteresowani mogli na nie wejść i zerknąć w głąb
skarbców. Wewnątrz stupy znalazły się: narzędzia, broń, kosztowności, olejki zapachowe, kadzidła, setki zrolowanych mantr
i tysiące tsa-tsa, gipsowych odlewów różnych form buddów, przede wszystkim Buddy Długiego Życia.
Któregoś wieczora mieliśmy okazję przekonać się o poczuciu humoru Tseczu Rinpocze. W czasie kolacji, na pytanie kiedy Lama
Tseczu ma zamiar przyjechać do Polski, Rinpocze, zupełnie poważnym głosem odpowiedział: "Jutro, ale czy zdążycie się spakować?
Ile ośrodków macie? Trzydzieści? Odwiedzę wszystkie."
Największych wrażeń dostarczył nam jednak dzień montowania bumpy, ta olbrzymia, wykonana z jednego kawałka marmuru, część
stupy ważyła ponad cztery tony. Od samego rana pojawiało się wiele przeszkód: dzwig, który miał podnieść bumpę, sam zapadł
się w grząską ziemię i dopóki nie przyjechał następny, większy, nie było żadnej możliwości, żeby go stamtąd wyciągnąć...
Jeden z polskich autobusów miał wypadek.... Pasy służące do podniesienia bumpy okazały się za krótkie... Całość ceremonii
wydłużała się niesamowicie, panował nieznośny, męczący upał, dla wszystkich było to wspaniałe ćwiczenie cierpliwości. Wreszcie,
kiedy sytuacja została opanowana, bumpa uniosła się w górę, a my, czekając na rusztowaniu, staraliśmy się dokładnie ją dopasować.
Dokładnie w tym momencie, gdy brakowało już tylko kilku milimetrów, z rykiem silnika, na czarnym motocyklu BMW, przyjechał
nasz Nauczyciel. Lama Ole, ubrany w czarny, skórzany kombinezon, błyskawicznie wspiął się do nas i wspólnymi siłami ustawiliśmy
bumpę w odpowiednim miejscu. Rozległy się brawa, a Lama triumfalnie wyjął nóż i przeciął pasy, krępujące bumpę. Od tej pory
wszystkie przeszkody zniknęły. Do stupy włożone zostało drzewo życia, zainstalowano też ciężką, pozłacaną iglicę i słońce
z księżycem, znajdujące się na samym szczycie. Następnego dnia rano rozpoczęła się inicjacja stupy, na którą przyjechała również
Hannah. Tego dnia, po południu odbyła się także inicjacja Marpy: do Graz przybyło ponad tysiąc osób, Polskę reprezentowała
liczna, dwustu osobowa grupa.
Zarówno podczas wkładania drzewa życia, jak i dzień później, podczas inicjacji, pojawiły się orły, które majestatycznie krążyły,
wysoko po niebie. Samo poświęcenie stupy zostawiło niezatarte wspomnienie, kiedy z posągu Buddy w bumpie wypleciono nagle
dziesiątki, długich na kilkanaście metrów, kolorowych sznureczków i kiedy wszyscy uczestnicy chwycili za nie, ten symboliczny
gest rozprzestrzeniania się nauk Buddy, przyjaźni i dobrych związków pomiędzy nami, stał się przesłaniem, które pamiętać będziemy
bardzo długo. Rinpocze wielokrotnie podkreślał ten aspekt spotkania w Graz: w tym miejscu, przed laty, Lama Ole udzielił pierwszych,
po podróży na Wschód, publicznych nauk, dzień inicjacji był szczególnym dniem według tybetańskiego kalendarza, był to też
dzień pełni księżyca. Inicjacja Marpy była pierwszą, tego typu inicjacją, na Zachodzie. To, że spotkaliśmy się w tym miejscu
i w tym czasie, z tych samych powodów, jest dla nas wszystkich bardzo pomyślnym znakiem na przyszłość.