Beskidzka WadżrajanaAutor: Piotr Jankowski
Wrześniowa wizyta Lamy Ole w Polsce zaczęła się na granicy ukraińsko-słowackiej. Ten krótki półdniowy pobyt był bowiem wypadem
na polską stronę pomiędzy phołą w Użgorodzie a wykładami w Koszycach i Bratysławie. Na Słowacji Ole był zresztą po raz pierwszy,
dzięki czemu zaczęła wypełniać się Dharmą jeszcze jedna "biała plama" na buddyjskiej mapie Europy.
Przejście graniczne Użgorod, Sobrance, na którym szarym świtem 21 września przywitaliśmy Olego i Hannah niezbyt się z ową
Europą kojarzyło. Jego ponure budynki i szlabany przypominały aż zanadto minioną, nie tak do końca jak się okazało, epokę.
Zachowanie pilnujących granicy zresztą też. Nasz nauczyciel przekraczał ją autobusem dowożącym ludzi do pracy, inaczej odprawa
zamiast godziny, trwałaby pięć. Kierowca autobusu wpadł w straszliwe pomieszanie, gdy się okazało, że część jego pasażerów
po odprawie bagaży nie wsiada, jak co dzień od lat, z powrotem, ale chce minąć szlaban na piechotę. Ta niesubordynacja tak
go rozwścieczyła, że aż palnął Tomka w plecy.
A potem to wszystko było już przeszłością i ponurość roztopiła się w powitaniach i błogosławieństwach. Kiedy nasz bus ruszył
szeroką, gładką szosą, zrobiło się jakoś bardziej europejsko, czemu Ole dał dowcipny wyraz, pytając co jakiś czas: "Gdzie
jest ten pomnik kobiety niosącej traktor? Ň Żeby nie było za wesoło, pojawiło się później parę czołgów na cokołach z czerwoną
gwiazdą, za to na polskiej granicy była już pełna cywilizacja: podróżującej z nami Australijce wydano polską wizę od ręki!
Celem podróży były dwie miejscowości w Beskidzie Niskim: Wysowa i Wisłok Wielki. W obu Ole kupił w tym roku ziemię pod przyszłe
ośrodki Związku Buddyjskiego Karma Kagyu i "wstąpił" do Polski właśnie po to, by pierwszy raz obejrzeć kolejne miejsca, z
których za jakiś czas zacznie promieniować nauka Wadżrajany.
Najpierw zajechaliśmy do Wisłoka. Zamieszanie było spore, niemal trzydzieści osób przebywało chwilę w drewnianym domu Beaty
i Zbyszka, tylko Ole z niezmąconym spokojem, przysiadłszy na kuchennym stole czytał "International Herald Tribune", po tygodniach
spędzonych w Rosji spragniony informacji, której wagę tak często podkreśla. Po smacznym poczęstunku ruszyliśmy na "krótki
kurs terenoznawstwa".
Ziemia w Wisłoku to 18 hektarów łagodnego, rozległego zbocza, na którym, w zamyśle nauczyciela, w przyszłości powinien powstać
ośrodek pracujący nie tylko dla nas, Polaków, ale łatwo dostępny również dla Ukraińców, (których długo jeszcze może nie być
stać na własny) i Słowaków (gdzie Wadżrajana dopiero zapuszcza korzenie) . Krajobraz wzgórz nad doliną rzeki Wisłok, jakże
inny od płaskich, mazowieckich okolic Kuchar, zachwycił Olego.
Na razie nasza ziemia to jeszcze porośnięte chaszczami pole, które Lama, ubrany w gumiaki niczym miejscowy gospodarz, przemierzał
pod górę z energią lokomotywy, lub raczej lwa, oznaczającego teren swojego królowania, błogosławiąc i rzucając co parę kroków
nasiona sosny syberyjskiej, z których części na pewno wyrosną kiedyś drzewa. Za nauczycielem, niczym w "Kubusiu Puchatku",
"wszyscy w długim szli szeregu by Północny odkryć Biegun". Widok zaiste był nietypowy. Jeśli któryś z mieszkańców wsi obserwował
nas z dołu musiał zachodzić w głowę, co to za dziwni turyści, w taką pogodę, bez plecaków... Bieguna oczywiście nie odkryto,
dotarliśmy za to do źródełka, któremu, posmakowawszy wody, Ole nadał nazwę "Źródła Hannah"... Na koniec, niezależnie od wszelkich
błogosławieństw, pomyślność tego miejsca została zapewniona wypiciem lampki szampana, i w drogę.
Drugim etapem podróży była Wysowa. I tu również czekał wspaniały posiłek, w domu Ilony. Potem odbyła się podobna ceremonia
obejścia i pobłogosławienia ziemi, mniejszego tutaj, bo siedmiohektarowego kawałka wzgórza, za to z hektarem lasu. Jak powiedział
Ole, to miejsce, również piękne, lecz bardziej jakby kameralne, nadawać się będzie raczej na ośrodek odosobnieniowy.
Oba te ośrodki nie powstaną oczywiście dziś ani jutro. Jeśli jednak Dharma w naszej części Europy będzie rozwijać się tak
jak dotychczas, może się okazać, że już niedługo będziemy podziwiać strategiczną intuicję naszego nauczyciela.
Warto może dodać, że ten bogaty w wydarzenia po polskiej stronie dzień, zakończył się wykładem po słowackiej, w Koszycach.
Pierwsze spotkanie Słowaków z żywym przekazem Wadżrajany, zorganizowane zresztą przez tamtejszych buddystów zen, miało swoistą
dramaturgię, która zasługuje na osobną relację. Wspomnę tylko, że tłumacz w ostatniej chwili został zaskoczony, iż będzie
tłumaczył z angielskiego, że nie wszystkie anegdotki Olego wyszły z tego obronną ręką, że grupa Polaków, która jechała na
spotkanie zupełnie na "ślepo", dotarła na nie tylko dzięki spotkaniu przypadkiem na stacji benzynowej innej grupy z Polski...
Na koniec Ole podziękował audytorium, złożonemu w sporej części z ludzi starszych (w niektórych pytaniach pobrzmiewały echa
XIX-wiecznej teozofii) , za "cierpliwe wysłuchanie do końca sporej dawki bardzo trudnej filozofii". Do błogosławieństwa ustawiła
się za to kolejka wyłącznie młodzieży.
Potem była jeszcze Bratysława, gdzie wykład Olego "Śmierć i umieranie w tradycji buddyzmu tybetańskiego" odbył się w ramach
"Ezoterickego Festivalu", którego organizatorzy przeznaczyli na spotkanie stolicy Słowacji z Dharmą. .. dwie godziny. Natomiast
hotel, w którym nasz nauczyciel spędził noc, dostosował się do tematu wykładu znakomicie, Ole dostał tam pokój z widokiem
na cmentarz.
Można by jeszcze opisać kolację w gigantycznej bratysławskiej restauracji, gdzie mieliśmy okazję (największy szok przeżyli
Austriacy) przypomnieć sobie uroki socjalistycznej obsługi gości i gdzie Ole odbył z grupą Węgrów bardzo pożyteczną mini-konferencję
nad mapą, ustalając, gdzie najlepiej kupić ziemię pod ich ośrodek. Można by opisać spotkanie w Pradze, gdzie Czesi już kupili
kawałek terenu. Można by... Ale to już zupełnie inna historia.