O MEDYTACJI
Tłumaczenie: Marcin Barański
Medytacja jest środkowym filarem w naszej pracy. Pierwszym jest informacja i stawianie pytań. W buddyzmie nie wolno nam wierzyć i pracować tylko w oparciu o wiarę. Wszystko powinniście sprawdzać pod kątem waszego doświadczenia. Stawianie pytań jest bardzo ważne. Budda zawsze prosił uczniów, by zadawali pytania i stwarzał sytuacje, w których Kochające Oczy, Budda Mądrości i inni mogli wyjaśniać to, co widzieli i rozumieli. Kolejny filar stanowią różnego rodzaju ślubowania, które pozwalają utrzymać osiągnięte doświadczenia. To jest również bardzo ważne.
Środkowy filar to sprowadzenie do serca tego wszystkiego, co zostało za-akceptowane w głowie. To co istniało na poziomie koncepcji i poglądu przekształcane jest w doświadczenie, w coś, co rzeczywiście się wydarza. Ten filar nazywamy medytacją.
Są trzy poziomy nauk: uważności skierowanej na siebie, głębokiego życia wewnętrznego oraz najwyższego poglądu i oświecenia. Są również trzy poziomy ślubowań: unikanie własnych problemów, unikanie gniewu i unikanie utraty najwyższego sposobu widzenia. Podobnie centralny filar, medytacja, ma trzy poziomy.
W dzisiejszych czasach wielu próbuje sprzedać wam na wpół gotowy produkt mówiąc: "Kup tę mantrę" lub "Wyjedź tam", "Rób to czy tamto", twierdząc, że dzięki temu dobrze się będziecie mieli. Musicie jednak wiedzieć, że medytacja nie działa dopóki nie wiecie skąd dokąd ma was zaprowadzić, to znaczy nie posiadacie właściwego poglądu. Nie działa również, jeśli brak jest sposobu na utrzymanie osiągniętego poziomu, tak by znów z niego nie spaść. Powinniście zawsze myśleć o medytacji przy akompaniamencie właściwego zrozumienia i wiedzy z jednej strony, sprawdzonych faktów, które rozumiecie, a z drugiej strony utrzymywania poziomu, który został już osiągnięty.
Medytację zwykle zaczynamy odczuwając strumień powietrza wchodzący i wychodzący przez czubek naszego nosa. Ten sposób wydaje się najlepszy we współczesnych czasach. Jesteśmy w dużym stopniu stymulowani przez wrażenia wzrokowe, przyzwyczajeni do tworzenia koncepcji i idei w kontakcie z rzeczami, które widzimy. Dlatego też używanie jakiegoś zewnętrznego obiektu koncentracji, takiego jak posążek Buddy, kawałek szkiełka lub czegoś innego, spowodowałoby najprawdopodobniej powstanie zbyt wielu myśli. Jeśli jednak postawilibyśmy przed sobą posążek, z naszą krytyczną inteligencją natychmiast zaczęlibyśmy zastanawiać się, czy jedno ramię nie jest wyżej niż drugie, z jakiego metalu jest zrobiony, czy nie widać śladów po używanym narzędziu. A wtedy już myślimy, a nie medytujemy. Z tych powodów najlepszym sposobem utrzymywania koncentracji jest odczuwanie powietrza wchodzącego i wychodzącego przez czubek nosa.
Są takie miejsca na świecie, gdzie powietrze którym się oddycha czuje się na skórze, zgrzyta ono między zębami i utrudnia patrzenie. Najgorsze pod tym względem było chyba Czengdu w zachodnich Chinach. Podobnie było również w pewnych regionach przemysłowych w Polsce, na Śląsku. Podczas jazdy samochodem było zaledwie widać dwa najbliższe pojazdy, wszystko inne było dymem i kurzem. W Mexico City zakrztuszenie się lub nabranie zbyt wiele powietrza może być po-średnio powodem śmierci. W różnych zagłębieniach te-renu zamiast tlenu jest tylko dwutlenek węgla i nie ma czym oddychać.
Jednak ogólnie powietrze jest czymś neutralnym. Ponieważ wciąż je wdychamy i wydychamy, jest to za-razem stale obecny rodzaj doświadczania przychodzenia i odchodzenia. Można też powiedzieć, że koncentracja na powietrzu wchodzącym przez czubek nosa jest najlepszym sposobem doświadczania natury przestrzeni umysłu, doprowadzania umysłu do stanu uspokojenia. Poza tym jest jeszcze inny aspekt. Prawdopodobnie dziewięćdziesiąt procent tego, co jogini nazywali praną, jest po prostu tlenem. Jednak wraz z oddechem z zewnętrznego świata przyjmujemy jeszcze pewne wibracje. Kiedy oddycha się w małym pomieszczeniu i na otwartej przestrzeni, można zauważyć, że przestrzeń dookoła nas wpływa na od-dech. W buddyzmie tybetańskim mówi się, że szesnaście palców lub cztery szerokości dłoni od czubka nosa pobiera się energię przestrzeni, dwanaście palców energię powietrza, osiem palców energię ognia, cztery palce energię wody, tego co płynne, a w samych nozdrzach energię tego, co stałe we wszechświecie. Najwyraźniej oprócz tlenu absorbujemy również owe pięć elementów. Energie oddechu poruszają się poprzez ciało w dwóch równoległych kanałach. Sa-mo powietrze wędruje do płuc, które miejmy nadzieję nie są w całości wypełnione smołą z powodu czterdziestu lat palenia i wciąż są w stanie pobrać kilka cząsteczek tlenu. Natomiast energia związana z oddechem wędruje dwoma kanałami w dół wzdłuż ciała, do punktu znajdującego się cztery palce poniżej pępka, gdzie wchodzi do kanału centralnego z jego pięcioma centrami energii. Poprzez głęboką medytację, wielkie oddanie, wdzięczność i od-wagę lub też poprzez specjalną pozycję ciała, właśnie w tym punkcie, cztery palce poniżej pępka, można energię z bocznych kanałów wprowadzić do kanału centralnego i doświadczyć wewnętrznego ciepła (tumo) . Są jogini, u których temperatura na czubkach palców wzrasta po kilku oddechach o osiem stopni Celsjusza, nawet w bardzo zimnych pomieszczeniach. Byli oni badani przez naukowców z różnych uniwersytetów, między innym Stanford. To naprawdę robi wrażenie: już po kilku oddechach pojawia się wewnętrzne ciepło. Także niezwykłe jest to, co dzieje się z oddychaniem: tlen nie jest wchłaniany, a powietrze wdychane i wydychane jest mniej więcej takie samo. Tak więc oddychanie jest powiązane z energetyczną naturą ciała. Przy okazji: nie powinniście eksperymentować z oddechem przed skończeniem nyndro, praktyki jidama i bez bardzo dokładnych wyjaśnień. Wykonując ćwiczenia z oddechem, wyzwalające tyle energii, bez właściwego przygotowania można wprowadzić zbyt dużo krwi do mózgu, co daje skutki podobne do choroby Parkinsona. To naprawdę nie jest dobre i lepiej tego unikać, nie bawcie się tym. Ja sam kiedyś eksperymentowałem z oddechem, i chyba tylko dlatego, że jestem solidnie zbudowany, nie zaszkodziło mi to. Jednak proszę, nie próbujcie tego robić sami.
Koncentrując się na oddechu pracujecie z dwoma aspektami umysłu: aspektem energii i świadomości. Po-przez obserwowanie oddechu na czubku nosa umysł pozostaje jak filiżanka kawy, którą nikt nie potrząsa, to jest aspekt świadomości. Aspekt energii polega na tym, że oddech staje się głębszy, dociera niżej. Jeśli pozostaje się w głębokiej medytacji, może wystarczyć jeden lub dwa oddechy na pół dnia, mniej więcej jak niedźwiedziowi w stanie hibernacji. Można do tego dojść, ale znowu, to nie jest tak ważne. To tylko znaki, które same w sobie nie są niczym szczególnym. Gdy-byście rozpoznawali umysł biegając po schodach, było-by to równie dobre. Jeśli się o tym nie pamięta, można zacząć gonić za samymi znakami, zapominając o tym, czego naprawdę się szuka.
Oddech najpierw uspokaja umysł, utrzymuje go w jednym właściwym miejscu. Potem nadchodzi czas, by nadać mu kierunek. Najlepiej nadają się do tego cztery podstawowe rozmyślania. Wielu ludzi, słysząc o nich wciąż na nowo, mówi: "Czy ten lama nie ma już nic nowego do powiedzenia?" Mogę wam powiedzieć, że chociaż zajmuję się nimi od dwudziestu lat, wciąż czegoś się uczę, wciąż je poznaję.
Pierwsza z tych prawd dotyczy cenności ludzkiego życia. Właśnie teraz urodziliśmy się w tak wyjątkowej sytuacji, że spotkaliśmy nauki Buddy, mamy szansę z nimi pracować, mieć do nich zaufanie i osiągnąć poziom, na którym można pomagać wszystkim. Aby znaleźć się w tej szczęśliwej sytuacji, musiało się zejść razem w jednym czasie i miejscu osiemnaście różnych warunków. Osiem spośród nich dotyczy okoliczności, które nie mogą się pojawić, pięć następnych powstaje dzięki innym, a pięć ostatnich zapewniamy sobie sami. Są one dokładniej opisane w książce "Nyndro i Mahamudra". Ogólnie można je streścić następująco: nie jesteśmy w sytuacji, w której nie moglibyśmy pracować z umysłem i otrzymywać nauki; historyczny Budda przecież nauczał i byli tacy, którzy zachowali te nauki żywymi, przekazali nam itd. Z drugiej strony my sami mamy do nich dostateczne zaufanie, rzeczywiście je praktykujemy i stworzyliśmy te dobre warunki poprzez naszą karmę. Jest to osiem-naście punktów, które razem się spotkały w jednym miejscu i czasie, by dać nam tę szansę. Ponieważ ta sytuacja jest tak rzadka, na zorganizowanie wykładu nie potrzebujemy dzisiaj stadionu na kilkaset tysięcy ludzi, lecz wystarczy nam to pomieszczenie. Niewielu ludzi w ogóle odkryło, że posiada umysł, a jeszcze mniej jest tych, którzy kiedykolwiek zaczęli z nim pracować; szukać czegoś rzeczywiście trwałego, ponadczasowej prawdy, a nie rzeczy, które zostawiamy, kiedy składają nas do grobu. Głębokie zrozumienie, że mamy tę szansę jest rzeczywiście bardzo ważne.
Następna prawda przestrzega, że nie będziemy mieli tej możliwości zawsze. Zanim skończymy poklepywać się po ramionach mówiąc: "Miałem szczęście tym razem", musimy zauważyć, że "łaźnia się pali", jak mówią Duńczycy. Każdy dzień skraca nasze życie, więc zrozumienie nietrwałości prowadzi nas do poszukiwania czegoś, co nie umrze i nie zniknie. Jako że ciało, przyjaciele i pieniądze przeminą, coś co nie prze-minie, przejrzyste światło umysłu, zyskuje wielkie znaczenie. Tak więc ten drugi punkt dotyczy znalezienia ponadczasowych wartości, które są poza przemijaniem.
Trzecia mówi o prawie przyczyny i skutku. O tym, że nie obwiniamy wciąż społeczeństwa, naszych rodziców lub czegokolwiek innego za nasze niepowodzenia, lecz że dostrzegamy, iż sami tworzymy nasze życie; że sytuacja w której teraz się znajdujemy, jest rezultatem tego, co zrobiliśmy, powiedzieliśmy lub pomyśleliśmy wcześniej, i że w tej chwili tworzymy naszą przyszłość. Jeśli wciąż się żalimy i narzekamy na społeczeństwo, rząd, rodziców, partnerki lub partnerów, którzy nas porzucili i tak dalej, nigdy nie dorośniemy. Lepiej wziąć własne życie w swoje ręce rozumiejąc, że opiera się ono na prawie przyczyny i skutku. Jeżeli nie potrafimy znaleźć przyczyny dla tego, co się dzieje w tym życiu, to znaczy, że pochodzi ona z któregoś z poprzednich żywotów. Z drugiej strony nie powinno nam poprawiać nastroju widzenie trudności u innych ludzi, bo nie wiemy co nam samym za chwilę się przydarzy. Być może oni właśnie pozbywają się swoich problemów, podczas gdy jakiś wielki rekin zbliża się do nas, by przysporzyć nam wkrótce kłopotów.
W czwartej prawdzie znaj-dujemy odpowiedź na pytanie, dlaczego to wszystko robimy: pracujemy z umysłem, wstajemy wcześniej, kupujemy książki Dharmy, wspieramy ośrodki i medytujemy. Jeden powód to taki, że nie ma większej radości niż oświecenie. Radość oświecenia jest tysiąc razy większa od najwspanialszych chwil przyjaźni czy wolności i nigdy się nie kończy. Jest ofertą, którą trudno odrzucić. Nawet jeśli wydaje nam się, że jest całkiem dobrze tak jak jest i jesteśmy zadowoleni, to i tak musimy odkryć, że starość, choroba i śmierć nadejdą, i że nie możemy zatrzymać tego, co chcielibyśmy. Wciąż pojawia się coś, czego nie chcemy i nie dostajemy tego, czego pragniemy. Jesteśmy niezadowoleni i sfrustrowani. A na końcu czekają choroby, starość i śmierć, których nie lubi nikt. Kiedy to spostrzeżemy, zaczniemy szukać wartości ponadczasowych, zaczynamy szukać umysłu. Udajemy się wtedy do kogoś, kto go zna. Jest to całko-wicie praktyczne: w ten sam sposób, jak idziemy do nauczyciela znającego język angielski, by się uczyć angielskiego lub szukamy kogoś znającego język niemiecki, by się uczyć niemieckiego, tak samo, kiedy chodzi o poznanie umysłu, prosimy kogoś, kto wszystko o nim wie.
Kimś takim jest Budda. Dlatego najpierw przyjmujemy schronienie w Buddzie, wyrażającym się przez trzy stany: prawdę, radość i aktywne współczucie; cztery aktywności: uspakajającą, pomnażającą, inspirującą i ochraniającą oraz pięć mądrości: doświadczenia, równości, podobną zwierciadłu, rozróżniającą i wszech-przenikającą, intuicyjną. Ta doskonałość na wszystkich poziomach jest Buddą. Otwieramy się przed nim nie jak przed bogiem czy jakąś istotą, lecz jak przed lustrem ukazującym nam naszą prawdziwą naturę, kimś pokazującym nam to, co już wszyscy mamy.
Oczywiście sama znajomość celu nie wystarcza, jest jak ciastko wiszące wysoko nad nami. Wspaniałe jest to, że Budda przekazał wszystkie metody, by ten cel zrealizować. Nie stworzył religii wiary, lecz religię doświadczenia. Nie chciał wiernych ani ślepych naśladowców, ale kolegów, którzy rozwiną wszystkie właściwości i staną się tacy, jak on. Nauczał niczego nie ukrywając, przekazując najwyższe nauki dotyczące przejrzystego światła umysłu, stanu, w którym cały czas się znajdował. To jest drugim obiektem schronienia.
Trzecim obiektem są nasi przyjaciele oraz ci, którzy nam na naszej ścieżce pomagają, przede wszystkim przyjaciele z ośrodka. Wcześniej, gdy byliśmy bardziej tradycyjni, odróżnialiśmy wysokich nauczycieli od tych zupełnie zwykłych. Ostatnio z powodu tych historycznych doświadczeń z różnymi lamami przekonaliśmy się, że niektórzy z nich mimo znajomości na pamięć kilku-dziesięciu książek, popełniają podstawowe błędy w życiu prywatnym, gubią się w polityce i tak dalej. Dlatego też przestaliśmy myśleć o wysokich praktykujących i zwykłych praktykujących. Wszystkich tych, od których możemy się uczyć i otrzymywać wskazówki, widzimy na tym samym poziomie. Oni są kamieniami szlifierskimi, które nadają nam formę. Przebywając i pracując w ośrodku mamy w naszych przyjaciołach przejrzyste lustro, pokazujące nam naszą własną naturę, to, jak daleko za-szliśmy.
Następnie przyjmujemy schronienie w lamie. Lama jest naszym bezpośrednim kontaktem z oświeceniem, dlatego jest on tak bardzo ważny. Miłość i ciepło nauczyciela otwierają nas, pojawia się zaufanie. Metody, które od niego otrzymujemy rozwijają nas, jego strażnicy zaś troszczą się, by czas nie był tracony i dają nam prawdziwą ochronę.
Tym właśnie jest schronienie. Można je przyjmować w różny sposób. Myśląc: kiedyś się zestarzeję, będę chorował i umrę, spotka mnie wiele trudności, więc teraz przyjmuję schronienie, by czuć się lepiej mając ochronę. Można też inaczej: rozumiejąc, że wszystkich spotyka starość, chorobę, śmierć i cierpienie, teraz przyjmujemy schronienie, by być w stanie im pomóc. Kiedy ja udzielam schronienia, jak zapewne zauważyliście, oba te aspekty są w nim zawarte. W tym miejscu jednak kończy się schronienie Therawady i Mahajany, dwóch pierwszych poziomów: poziomu uważności skierowanej na siebie i tworzenia dystansu oraz poziomu rozwijania współ-czucia i mądrości unikając gniewu. Dalej mamy już do czynienia nie z linearną pracą z umysłem, lecz z poziomem intuicyjnym, identyfikacją. Zachowujemy się jak Budda, aż do czasu kiedy się nim staniemy.
Mając głębokie zaufanie, że przejrzyste światło naszego umysłu i przejrzyste światło umysłu Buddy są całkowicie tym samym i nie mogą być od siebie oddzielone, pojawiamy się jako forma Buddy, lub też manifestuje się on przed nami albo nad nami. Dawniej wyglądało to najczęściej tak, że pojawialiśmy się my, a jednocześnie Budda pojawiał się przed nami w różnych formach wypromieniowując światło, by w końcu stopić się z nami. Dzisiaj lepiej jest zapomnieć o sobie, zapomnieć o byciu kimkolwiek specjalnym w jakikolwiek sposób. Pojawiamy się jako Budda i po prostu koncentrujemy na tym co się wydarza, lub też Budda pojawia się przed nami, a my jesteśmy jedynie świadomością, nie pojawia-my się w żadnej szczególnej formie. Gdy zależy nam na rozwijaniu przejrzystości umysłu, męska lub żeńska forma Buddy manifestuje się przed nami, a kiedy chcemy wzmocnić oddanie i otwartość, wtedy formy pojawiają się ponad naszymi głowami. Staramy się jak najlepiej utrzymać świadomość naszej prawdziwej natury, pokazywanej nam przez Buddów. W tej fazie możemy używać mantry jako pomostu energetycznego, łączącego nas z energią w sercu Buddy. Zamanifestowała się ona z przestrzeni, ponieważ jest w niej naturalnie zawarta. Wreszcie rozpuszczamy formę Buddy w światło i łączymy się z nim jak woda z wodą. Przedmiot, podmiot i działanie nie są więcej od-dzielone, jest już tylko świadomość. Pozostajemy w tym stanie bez żadnego konkretnego obiektu świadomości. Jesteśmy tym co jest świadome. Ta faza medytacji wymaga treningu. Jednym z powodów, dla których Dharmadhatu reagowało tak ospale na wszystkie skandale, a wiele grup buddyjskich jest zdecydowanie zbyt konformistycznych i unikających jakiejkolwiek konfrontacji jest to, że praktykują oni niewłaściwy rodzaj medytacji uspakajającej, pozwalają po prostu ludziom spać za długo. W rezultacie popadają w rodzaj wewnętrznego uśpienia i zamiast być bogatszymi, silniejszymi i fascynować innych, stają się senni i powolni. Kalu Rinpocze mówił, że jeśli ktoś medytuje w taki sposób, może odrodzić się jako wielka ryba. Kiedy dochodzimy do etapu stopienia się z Buddą, powinniśmy być świadomi w dwustu procentach, całkowicie tu i teraz. Można się przez chwilę zrelaksować i znowu powrócić do stanu pełnej świadomości. Kiedy doświadczanie tego staje się trudne lub znowu zaczynacie lgnąć do myśli, przez chwilę możecie się rozluźnić, by ponownie powrócić do koncentracji. O to właśnie chodzi, by swobodnie wchodzić w stan pełnej świadomości. Znowu pojawia się doskonały świat. Wszystko jest promieniujące, jasne i pełne znaczenia. Następnie dzielimy się wszystkimi dobrymi uczuciami z innymi, przekazujemy je wszystkim istotom nie za-trzymując nic dla siebie.
Mówi się, że w fazie stopienia w medytacji Budda rozpuszcza się w tęczowe światło i łączy z nami. Czy powinno się to w jakiś sposób widzieć, czy wystarczy mieć takie uczucie?
Lama Ole Cokolwiek pomaga Ci doświadczać siebie samej jako nieograniczonej, otwartej przestrzeni, jest dobre. Czy jest to wrażenie, światło które łączy się z tobą, wibracja mantry, jeśli tylko pozwala Ci rozpuścić wszystkie odczucia ciała ograniczonego do jednego miejsca i czasu, jeśli daje zaufanie do naturalnego spoczywania w przestrzeni, cokolwiek to jest, jest właściwe, ponieważ takie właśnie doświadczenie jest celem. Jesteś świadoma, ale nie ma centrum i granic, jest tylko świadomość i przestrzeń i są one jednością, to jest cel. Jeżeli mówimy natomiast o przejrzystości umysłu, to nie jest ona jakimś zewnętrznym światłem, nie o to chodzi. Doświadczenie bycia świadomym, sama świadomość, to jest przejrzystym światłem umysłu.
Co to jest stan transu?
Lama Ole Opowiem wam o tym pewną zabawną historię. Pewien człowiek pomagał nam bardzo w staniu się w Danii oficjalną religią, dzięki czemu uniknęliśmy wszystkich tych śledztw dotyczących sekt. Spotykałem go kilka razy i bardzo go lubię. Myślę, że w rzeczywistości jest reinkarnacją niejakiego Grundi, który stworzył własną szkołę. Jest chrześcijaninem, ale rzeczywiście lubi wiedzieć, czym zajmują się buddyści. Chciałby dialogu i wymiany poglądów między tymi religiami. Robiliśmy co się dało, żeby go zadowolić, ale oczywiście same religie i ich języki są bardzo różne. Przybiegł do mnie kiedyś z szeroko otwartymi oczami mówiąc: "Ole, teraz zrozumiałem o co chodzi w buddyzmie! Chodzi o wieczną stałość, jak morze." Na to odpowiedziałem: "Tak, z tym że jest jeszcze przejrzysta. " I taka jest też różnica w stosunku do transu. W transie nie jest się w stu procentach tu i teraz, nie jest się w pełni świadomym. W buddyzmie nie chodzi o to, by przechodzić od jednego stanu świadomości do innego. Celem jest posiadanie wszystkich poziomów świadomości i doświadczenia ich jednocześnie, bycie "superświadomym".
Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o mantrach i dźwiękach, których używamy?
Lama Ole Wyjaśnienie jest dość zabawne: to jest jak dzwonienie przez telefon. Kiedy mówimy "OM" otwieramy cały potencjał przestrzeni. "OM" oznacza że jesteśmy w przestrzeni, jesteśmy połączeni. Potem przychodzi "BENZA", "MANI", "TARE TUTATRE TURE", "MANI PEME" i tak dalej. To jest jak numery telefoniczne Buddy, a one nigdy nie są zajęte. Następnie mówimy, czego od niego chcemy: jeżeli potrzeba nam jego siły, mówimy "HUNG", gdy miłości i ciepła mówimy "HRI", jeśli to jest męski Budda, a jeśli żeński to "TAM". Jeśli chcemy, by coś przeciął mówimy "PE", gdy pragniemy, by rozprzestrzeniła się jego aktywność wówczas mówimy "SOHA". Tak jak przy telefonowaniu: podnosi się słuchawkę, wykręca numer i mówi się, czego się chce. Takie jest znaczenie mantr. Sylaby pochodzą od samego historycznego Buddy. Kiedy emanował formy energii i światła, nieoddzielne od nich były te wibracje. Niektóre z nich, jak na przykład mantra Dukar, Białej Parasolki, nie zostały nawet wypowiedziane, po prostu pojawiły się z przestrzeni. Inne zostały po prostu powiedziane lub powstały w inny sposób. Później przez około tysiąc pięćset lat były przekazywane w Indiach, by trafić do Tybetu. W międzyczasie ich wymowa znacznie się zmieniała. Karmapa powiedział nam wprost, że mantry powinno się mówić w ten sam sposób jak nauczyciel, np. byśmy mówili "OM MANI PEME HUNG" a nie "PADME HUM" czy też "PADMA HUM", jak prawdopodobnie dawniej mówił Budda. Chciał, byśmy podążali za ustną tradycją przekazu. Jeśli chodzi o wszystkie inne mantry, to wibracja, której używa wasz nauczyciel jest żywym kontaktem z mantrą i z tego powodu tak należy ją wypowiadać. Rzeczywiście w dawnych Indiach mówiono "WADŻRA", potem w Himalajach to się przekształciło w "BAZRA", by w końcu po przebyciu całej drogi do Wschodniego Tybetu stać się "BENZA". Więc jeśli dzisiaj wasz nauczyciel mówi "BENZA" tak jak jego nauczyciel, jest to właściwe, bo od nich pochodzi przekaz i moc.
Kiedy mówi się że należy medytować a nie myśleć, czy dotyczy to tylko fazy rozpuszczania, czy również fazy budowania?
Lama Ole Myśli mogą przychodzić i odchodzić w czasie medytacji, ale nie powinniście brać ich na serio. Stopnie medytacji są po to, by przenieść umysł poza myślenie, poza to co nazywamy intelektualnym lub wymuszonym myśleniem. To, że myśli pojawiają się i znikają jak naturalne fale na powierzchni oceanu nie ma znaczenia. Kiedy zaczynacie myśleć o dobrym i złym, zostawaniu i odchodzeniu, kiedy rozumujecie, w tym samym momencie już nie medytujecie. Medytacja nie ma być tym samym, co chrześcijanie nazywają kontemplacją. Im lepiej potraficie pozwolić umysłowi spocząć w samym sobie, tym lepsza jest medytacja. Przez cały czas medytacji powinniście pozwolić myślom przepływać swobodnie, bez wkładania w nie energii.
Kiedy w medytacji wizualizuję lub koncentruję się na czymś, w rzeczywistości po prostu myślę o tym?
Lama Ole To prawda, używamy narzędzia by przebić się przez lód. Ale to nie jest zwykłe intelektualne i sztywne myślenie. To obrazy, które prowadzą umysł do poziomu "poza". Nie polega to na wkładaniu czegoś do umysłu. W kontemplacji są idee w rodzaju niepokalanego poczęcia, w które należy uwierzyć i kiedy wkłada się je systematycznie do umysłu, jest to jak pranie mózgu. W naszym przypadku używamy pewnych metod, korzystamy z łodzi, by dostać się z jednego brzegu na drugi, po czym nie bierzemy samej łodzi na plecy, lecz ją odsyłamy. Używamy tych środków, a kiedy już jesteśmy w przejrzystej przestrzeni, to więcej się nimi nie przejmujemy. Także mantra i pozostałe fazy medytacji będą bardziej naturalne, bez koncepcji. Co jest niewłaściwe, to intelektualne i wymuszone myślenie w rodzaju: "to musi być takie a takie".