ZBYT DUŻO TRADYCJI UZALEŻNIONEJ OD KULTURY?Autor: Ulla i Detlev Göbel
W ostatnim numerze Kagyu Life (Diamentowej Drogi) został opublikowany fragment książki "Słowa mojego doskonałego nauczyciela"
Lamy Njingmapy Patrula Rinpocze. Tekst ten został napisany dla Tybetańczyków żyjących w XIX wieku i zawiera z tego powodu
wyjaśnienia i sformułowania, które dzisiaj mogą brzmieć nieco obco, gdyż jesteśmy przyzwyczajeni do zupełnie innego stylu
nauczania. Znany nam i współczesny zachodowi styl nauczania Kagyu powstał w dużej mierze dzięki pracy Lamy Ole Nydahla. Dlatego
w tym numerze (str. 46) drukujemy fragment jego książki pt. "Moja droga do lamów", mówiący o praktyce "Diamentowego Umysłu".
Daje on posmak tego, co inspiruje do praktyki Dordże Sempa wielu członków grup Karma Kagyu praktykujących nyndro.
Jak w ogóle dochodzi do tego, że wyjaśnienia Dharmy mogą być prezentowane w tak odmienny sposób? Z jednej strony każda szkoła
i każdy nauczyciel mają własny styl nauczania podkreślający jedne aspekty Dharmy bardziej, a inne mniej. Z drugiej strony
jednak istnieje również większy historyczny kontekst owego przekazu, gdyż za każdym razem, gdy buddyzm wkraczał w obszar innej
kultury, zmieniał swoje oblicze. Odmienne mentalności i społeczeństwa wymagały przekazywania Dharmy w nowej formie.
W takiej sytuacji buddyjscy nauczyciele muszą posiadać zdolność prezentowania nauk w taki sposób, by były one zrozumiałe dla
innych, by mogli oni zastosować je w swym codziennym życiu. Zbyt duża ilość tradycji uzależnionej od kultury utrudnia wielu
ludziom dostęp do Dharmy, przede wszystkim wtedy, gdy kultury są od siebie tak dalece różne jak azjatycka i europejska.
Jednocześnie jednak esencja Nauki musi być przekazywana w czysty sposób, nie może paść ona ofiarą przelotnej mody. Nauczyciel
musi nauczać tego, co jest prawdziwe, a nie tylko tego, co ludzie w danym momencie chcieliby usłyszeć. Często niełatwo jest
rozpoznać, które z aspektów Dharmy są tylko uwarunkowane kulturowo, a które są niezbędne i rzeczywiście zawsze pożyteczne.
Istnieje niebezpieczeństwo wylania dziecka z kąpielą, gdy zbyt szybko odrzuci się całą tradycję. Podobnie jak przed ponad
tysiącem lat Dharma dotarła z Indii do Tybetu, dzisiaj przyszła z Tybetu na Zachód i przyjęła tu szczególną formę odpowiadającą
nowoczesnemu życiu ludzi Zachodu. Tradycja Karma Kagyu zyskała tu pozycję najsilniej rozprzestrzenionej szkoły buddyjskiej.
W ponad stu sześćdziesięciu ośrodkach Karma Kagyu na świecie na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat powstał żywy zachodni
buddyzm XX wieku. Będąc buddystą na Zachodzie nie można jednak zupełnie uniknąć konfrontacji z tradycyjnym tybetańskim stylem,
gdyż niektórym tybetańskim lamom leży bardzo na sercu treść ich tradycji i nauczają oni w odpowiadający jej sposób; publikuje
się również tłumaczenia starych tybetańskich tekstów nie wyjaśniając jednocześnie czytelnikowi szczególnego zaplecza owych
wskazówek. Dla tego, czyja praktyka jest już dość stabilna i kto zna już trochę Dharmę, instrukcje takie są wielkim wzbogaceniem
ścieżki, gdyż ukazują to co znane z nieco innego punktu widzenia. Jeśli jednak nie jest się w stanie porównać i odnieść ich
właściwie do tego, co się już wie, można łatwo stracić orientację.
Stare i nowe tradycje różnią się w różnych punktach. Można na przykład w odmienny sposób rozwijać motywację do praktyki Dharmy.
Z jednej strony możemy nieustannie starać się nie zapominać o fakcie, iż samsara jest pełna cierpienia i braku satysfakcji,
i że tak niewiele możemy teraz zrobić dla innych. Z drugiej strony możemy pamiętać o wielkiej radości, przychodzącej wraz
z osiągnięciem stanu Buddy i wspaniałych właściwościach, dzięki którym Budda jest w stanie przynosić pożytek innym istotom.
W Tybecie koncentrowano się przede wszystkim na pierwszym z owych podejść, natomiast obecnie na Zachodzie nie budzi ono dziś
zbyt dużego zainteresowania. Ludzie czują się tutaj raczej zainspirowani nieustraszonością, radością i miłością oświecenia,
co tłumaczy w pewien sposób popularność XVI Gyalwa Karmapy i jego pierwszego zachodniego ucznia Lamy Ole Nydahla. Ten, kto
poznał ich trochę bliżej, nie będzie twierdził, iż Tybetańczycy są narodem pozbawionym radości. To, że wyjaśnienia takich
pojęć, jak karma i cierpienie brzmią czasem bardzo moralizatorsko tłumaczy w pewnej mierze fakt, iż w dużej części Tybetańczycy
byli naprawdę niecywilizowanymi nomadami i rozbójnikami, mającymi poważne trudności z dostrzeżeniem różnicy pomiędzy właściwym
a niewłaściwym działaniem. Ponieważ tylko sporadycznie zdarzały się w Tybecie przypadki stosowania przemocy przez władzę państwową,
nauki Dharmy pełniły tam w pewien sposób również funkcję policyjną.
W tekstach takich, jak książka Patrula Rinpocze spotyka się często szczególnie surowe wskazówki dotyczące właściwej medytacji.
W zrozumieniu tej bezkompromisowości może nam pomóc świadomość, iż buddyzm stał się w Tybecie w pełni zinstytucjonalizowanym
systemem i w dużym stopniu się przeżył; kraj był opanowany przez wielkie klasztory, jednak tylko niewielu mnichów rzeczywiście
studiowało lub medytowało. Wielu ludzi wkraczało na ścieżkę Dharmy z całkowicie światową, powierzchowną motywacją. Sytuacja
owa bardzo różniła się od tej, jaka panuje obecnie na Zachodzie... Zobaczenie tego może nam pomóc zrozumieć, dlaczego niektórzy
z mistrzów - jak choćby właśnie Patrul Rinpocze - nie ustawali w wysiłkach mówienia ludziom, iż powinni praktykować całym
sercem, zamiast przesiadywać tylko bez jakiejkolwiek koncentracji podczas rytuałów lub wykorzystywać Dharmę dla światowych
celów.
Tak na przykład drastyczną wypowiedź Patrula Rinpocze zawartą w jego książce, iż praktyka Dordże Sempa bez pełnej koncentracji
nie przynosi zupełnie żadnego pożytku, powinniśmy w tym kontekście uznać raczej za surową pedagogikę, niż przyjąć ją w dosłownym
znaczeniu. W innych fragmentach swoich dzieł Patrul Rinpocze wyjaśnia sam, że każdy kontakt z Dharmą przynosi olbrzymi pożytek.
Należałoby wyjść od tego, że za każdym razem, gdy używamy mantry lub tylko myślimy o buddach, powstaje wielka korzyść. Jest
ona tym większa, w im większym stopniu jesteśmy w stanie utrzymywać umysł skupiony na praktyce. Jak mówi często Lama Ole Nydahl:
"Wszystko jest sztuką możliwego". W kontekście wyjaśnień do praktyki Diamentowego Umysłu napotykamy zawsze temat samaja, tantrycznych
ślubowań. Ogólnie można powiedzieć - uważają tak również wszyscy "nowocześni" lamowie - że dla praktykującego Wadżrajanę istnieją
tylko dwie drogi: utrzymywanie pomiędzy nauczycielem a uczniem powstałego dzięki przekazom mocy, błogosławieństwom itd. związku
będzie prowadziło tego ostatniego do ciągłego, automatycznego rozwoju. Zaś łamanie owego związku przyniesie pomieszanie i
cierpienie. Ten więc, kto utrzymuje swoje związki znajduje się na swego rodzaju "ruchomych schodach do oświecenia" - dodatkowa
praktyka przyśpiesza jeszcze postęp.
W starych tekstach spotyka się jednak często tak szczegółowe wyjaśnienia mówiące o tym, jak dalece nie jesteśmy w ogóle zdolni
do utrzymania samaja i jakie potworności mogą nam się w związku z tym przydarzyć, iż możemy prawie odnieść wrażenie, że lepiej
będzie, jeśli będziemy trzymali się z daleka od Wadżrajany. Wśród wszystkich tych dramatycznych słów łatwo jest jednak niestety
przeoczyć dwie rzeczy: po pierwsze, iż bardzo łatwo jest oczyścić znowu owe nieumyślne naruszenia samaja, na przykład dzięki
codziennej recytacji dwudziestu jeden mantr Diamentowego Umysłu, czego wyjaśnienie miały na celu wskazówki Patrula Rinpocze.
Po drugie, nauki na temat samaja dotyczą w pełni dopiero joginów bardzo zaawansowanych w medytacji. Zgodnie z wyjaśnieniami
Khenpo Czödraka można o tym mówić dopiero od chwili, w której praktykujący doświadczy prawdziwego znaczenia najgłębszych nauk
dzięki inicjacji.
Przyczyną sprawiającą, iż trzeba było w tak jaskrawy sposób zwracać Tybetańczykom na to wszystko uwagę był fakt, iż wielu
z nich zbyt lekko traktowało te zależności; inicjacje były na przestrzeni ostatnich wieków w Tybecie czymś tak powszednim,
iż czasami ludzie przestawali doceniać ich prawdziwą wartość i głębokie znaczenie. Kiedy przed kilku laty Dziamgon Rinpocze
udzielał na przykład w Europie szeregu najważniejszych przekazów mocy linii Kagyu, niektórzy praktykujący z Zachodu byli naprawdę
zszokowani słysząc, jak lekceważąco wypowiadali się o dotrzymywaniu związanych z owymi inicjacjami obietnic podróżujący z
Rinpocze Tybetańczycy. W książce "Moja droga do lamów" Lama Ole Nydahl tak opisuje swoje doświadczenia z praktyką Diamentowego
Umysłu w Dardżylingu na początku lat 70-tych:
"Kiedy wróciliśmy do Sonady, nadszedł czas na następny krok na ścieżce: na medytację ze stusylabową mantrą oczyszczającą,
którą powtarza się 111111 razy. Praktyka ta trwa zwykle dłużej niż pokłony i ma niewiarygodnie głębokie działanie. Oczyszczająca
moc jest konieczna, gdyż umysł pogrążony w ciemności nie rozpoznaje swej świetlistej natury i dlatego cierpi. Z nie mającej
początku niewiedzy, która przesłania umysł jak chmury niebo, wyłania się iluzja dualizmu, złudzenie podziału na przedmiot
i podmiot. Z niego powstają przeszkadzające uczucia, które stają się przyczyną szkodliwych słów i działań, ich zaś skutkiem
jest cierpienie. Jeżeli źle nam się powodzi, trudno jest dostrzec, że sami posadziliśmy kaktusy, na których teraz siedzimy.
Jesteśmy przekonani, że to inni są winni, znowu więc robimy lub mówimy coś szkodliwego i znowu owocuje to cierpieniem. Wszystko
przeżywamy jako rzeczywistość, chociaż nie ma w tym więcej substancji, niż w lustrzanym odbiciu albo w chmurach na niebie,
które przychodzą i odchodzą. Aby pomóc oczyścić owe iluzoryczne (chociaż doświadczane jako rzeczywiste) stany pomieszania
lub cierpienia, Buddowie manifestują swoją oczyszczającą moc jako energię i formę Dordże Sempa (w sanskrycie Wadżrasattwa).
Postać ta jest wyrazem promieniującego, niezniszczalnego jak diament umysłu; zostaje ona zaktywizowana dzięki naszym mantrom
i nastawieniu, rozpuszcza niezliczone węzły w umyśle i uwalnia nas od nich.
Aby zrozumieć, jak działa to oczyszczenie, trzeba najpierw wiedzieć, jak funkcjonuje w naszym życiu prawo przyczyny i skutku,
a więc jak powstaje karma, w jaki sposób przynosi skutki i jak może zostać rozpuszczona. Chciałbym przedstawić tutaj w kilku
prostych zdaniach to, czego na ten temat dowiedzieliśmy się od naszych nauczycieli. Żeby w ogóle mogła powstać jakaś karma,
to znaczy coś, co jako przyczyna pociąga za sobą w naszym życiu pewne skutki, musi zaistnieć przynajmniej jeden z następujących
czterech warunków:
1. Musimy wiedzieć, co się dzieje.
2. Musimy chcieć, żeby to się wydarzyło.
3. Musimy sami to zrobić lub sprawić, by zrobił to ktoś inny.
4. Musimy, gdy to się stanie, cieszyć się z tego.
W im większym stopniu te warunki zostają spełnione w pewnej sytuacji, tym silniejszy jest karmiczny skutek, który przejawia
się też na cztery sposoby:
1.W tym, co przeżywamy po śmierci, kiedy na skutek braku nowych wrażeń zmysłowych materiał nagromadzony w podświadomości ujawnia
się w formie silnych snów, przeżywanych jako coś rzeczywistego - jako radość lub cierpienie, jako stany niebiańskie lub piekielne.
Kiedy umysł łączy się znowu - być może dopiero po długim czasie - z ludzkim ciałem, pojawiają się trzy dalsze skutki:
2. W "masie spadkowej", z którą łączy się umysł; znaczy to, że otrzymujemy ciało albo zdrowe i długowieczne, albo jego przeciwieństwo;
3. W rodzaju otoczenia, w którym się odradzamy. Na przykład zachowanie przynoszące cierpienie w dziedzinie seksu prowadzi
do odrodzenia się na pustyni, natomiast bardzo dobra karma w połączeniu z fałszywymi poglądami skutkuje odrodzeniem w miejscu
takim, jak zachodnia czy północna Europa.
4. W ogólnym nastawieniu, które mamy w nowym życiu. Na przykład, czy jesteśmy przyjaźni czy też gniewni. Uczucia te motywują
nasze zachowanie i słowa i w ten sposób kładą podstawy pod "następną rundę".
Jak możemy uwolnić swój umysł uwięziony od nie mającego początku czasu w kręgu przyczyny i skutku, i tak daleki od radości
oświecenia? Ponownie poprzez cztery etapy:
1. Odkrywamy, że w naszym życiu coś się nie zgadza (że nie jesteśmy oświeceni, mamy negatywne myśli itd.).
2. Oczyszczamy swój umysł, używając, jeśli to możliwe, metod Diamentowej Drogi (np. praktyki Dordże Sempa), które dają błyskawiczne
wyniki.
3. Obiecujemy nie czynić więcej nic szkodliwego i powtarzamy to ślubowanie tak długo, aż nam się to uda.
4. Świadomie wykonujemy pozytywne działania, czynimy rzeczy pożyteczne, będące przeciwstawieństwem cierpienia, którego byliśmy
przyczyną.
Kalu Rinpocze powiedział: "Nie ma żadnego czynu, choćby najgorszego, który nie mógłby zostać oczyszczony przy użyciu tych
czterech środków. Trzeba je jednak zastosować! W jaki sposób pomoże wam kawałek mydła, jeżeli nosicie go tylko w kieszeni
choćby przez sto lat. Tylko dzięki praktyce osiąga się wyniki." Wszystko w Sonadzie odbywało się pod znakiem stu sylab. Tak
jak to potrafiliśmy najlepiej, utrzymywaliśmy w umyśle przejrzystą, uczynioną ze światła postać Dordże Sempa nad głowami,
a kiedy koncentracja słabła, przywracaliśmy ją z całej siły. Już po kilku powtórzeniach mantry poczuliśmy, jak pole mocy Dordże
Sempa skupia się nad czubkiem naszych głów i jak następnie wpływa w nas. Pojawiło się w nas, co prawda, mnóstwo przeszkadzających
uczuć, które utrudniały praktykę, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że to tylko znak oczyszczenia. Radość sprawiała myśl, że to
tylko czubek góry wielkiego cierpienia, które pojawiłoby się w przyszłości, gdyby teraz nie zostało oczyszczone. Medytowaliśmy
do szesnastu godzin dziennie, chociaż dosyć długo trwało, zanim nasze kolana po pokłonach przyzwyczaiły się znów do siedzenia.
Oczyszczające mantry uwolniły nas od wielu trudności. Były potrzebne przede wszystkim mnie, po wszystkich tych przerwanych
ciążach, w których miałem swój udział, bójkach i narkotykach, blokujących moje wewnętrzne kanały i czyniących mnie sztywnym.
Pod koniec praktyki mieliśmy silne sny, które dowodziły, że oczyszczenie odniosło skutek."